niedziela, 4 grudnia 2016

Od Pain


Moje łapy zapadały się w miękkim, puszystym śniegu, zostawiając w nim swoje odbicie. Poruszałam się niemal bezszelestnie, mijając drzewa i inne rośliny które pojawiły mi się przed nosem. Wdychałam mroźne, ostre powietrze, które przyprawiało mnie o dreszcze, czułam, jak pod jego wpływem moje płuca rozrywają się na strzępy. Mój wzrok utkwiony był na wprost, nie zwracałam uwagi na wszelkie otaczające mnie niebezpieczeństwa. Blask księżyca odbijał się od mojej srebrzystej sierści, nadając mi jasną poświatę, przez co wyglądałam co najmniej tajemniczo. Wszędzie naokoło panowała głucha cisza, która była dla mnie pewnego rodzaju ukojeniem. Moje powieki opadły, ja sama natomiast zatrzymałam się w miejscu i oparłam o potężne, stare drzewo. Westchnęłam ciężko i rozejrzałam się, by upewnić się, że w pobliżu nikogo nie było. W najwyższej gotowości do ataku przysiadłam na mroźnym puchu, pozwalając ciału odpocząć.
Wtedy do mojego nosa dotarł zapach innych psów.
Zerwałam się na równe nogi, śnieg zaskrzypiał głośno pod wpływem mojego ciężaru.
Jeszcze tego mi brakowało. Jeżeli gdzieś w pobliżu jest sfora... no, nie będzie to dla mnie dobre.
Starałam się uspokoić oddech, który jak wiadomo mógł mnie zdemaskować. Sam mój tajemniczy, lawendowy zapach mógł sprowadzić tutaj strażników. Co robić co robić co robić co robić...
Nagle zza drzew dostrzegłam parę lśniących w ciemnościach ślepi.

Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz