środa, 30 listopada 2016

Od Lessie cd Karai

- Z tego co wiem to tak. - powiedziałam.
- Z tego co wiesz? - zapytała dość zdziwiona.
- No tak. - odparłam. - Lubisz zimę? - zapytałam z nutką nadziei.
- Ta.. - mruknęła.
- To mam pomysł. Idziesz? - zapytała zmierzając w jakimś kierunku.
Westchnęła - A co mi tam. - po czym ruszyła powoli za mną.
W końcu ktoś kto lubi zimę. - pomyślałam.
- A gdzie idziemy? - zapytała przerywając ciszę.
- Nad jezioro. - odparłam zdecydowana.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że raczej będzie zamarznięte?
- Nie rób ze mnie idioty. Dlatego tam idziemy. - uśmiechnęłam się.
Suka przewróciła oczyma, po krótkim spacerku dotarłyśmy do jeziora. Lód wydawał być się dość gruby, jednak nie interesowało mnie to zbytnio. Bez namysłu powoli wlazłam na lodową sieć.
- Wlecisz do wody. - powiedziała obojętnie.
- Lód wytrzyma.. Chodź. - uśmiechnęłam się do niej, co jak na mnie nie było normalne.



Karai?

Łowca - Reatroix!

                                                         
                                                      Autor : http://museik.deviantart.com/

Imię: A po co ono jest Ci do szczęścia potrzebne obywatelu? Czy sprawi, że Twoja dusza zacznie tańczyć kongę, a Twe życie rozkwitnie na nowo? Nie, widzisz? Jednak z dobrego serca powiem Ci jak ta istota się zwie. Reatroix.
Płeć: Jest to suczeł ;D
Głos: Nightcore - Glad You Came
Wiek: Równe dwa lata.
Stanowisko: Łowca.
Charakter: Miła suczka, która każdemu wybaczy tysiąc razy? Trafiłeś pod zły adres. Jennefer jest... specyficznie nastawiona do nowo poznanych. Trzeba sobie napracować na jej zaufanie. Ale gdy to już komuś się uda, to będzie wierna do końca życia. Jest władcza, inteligentna i lubi dominować. Nie jest zbytnio zabawowa i nie lubi chodzić na jakiekolwiek uroczystości. Gdy się uśmiechnie, to zazwyczaj jest to uśmiech złośliwy. Jeżeli już jakimś cudem uda Ci się nakłonić ją do szczerego, to nie będzie on tak wielki jak u niektórych wilków. Jaki zatem będzie? A taki, że kąciki jej warg delikatnie uniosą się. Musisz się do tego przyzwyczaić. Jeżeli chodzi o nowe przyjaźnie to wybiera swoich znajomych bardzo ostrożnie. Nowo poznanych traktuje chłodno i z dystansem. Jest świetną znawczynią terenów i zna każdy ich zakątek.
Rasa: Jest to Border Collie (Owczarek australijski) w skrócie Aussie.
Kontakty :

  • Rodzina : A czy ja wiem czy oni żyją. 
  • Potomstwo : Brak i raczej nieprędko kogoś znajdzie by mieć te szczenięta.
  • Partner/ka : Już mówiłam - raczej nieprędko znajdzie partnera.
  • Zauroczenie : Ona... er... to skomplikowane przeszłościowo lecz na razie nie ma nikogo na oku.
Historia: Jeżeli chętnie poznasz jej pełną prawdziwą historię to poszukaj odpowiedzi gdzie i kiedy indziej, ponieważ rozpisywać się nie zamierzam.
Urodziła się daleko jako zupełnie niechciane pietnaste dziecko Fiory i Rexiona. Jej rodzina była wykorzystywana do hodowli, jednak Reatroix jako jedynej udało sie uciec. No i trafiła tu.
Właściciel : Konikowo05 (hw)

Od Karai - C.D Lassie

Czarna suczka przemierzała lasek, który w nocy został przykryty miękkim, białym puchem, a drzewa znów przypominały kryształowe. Lubiła tą porę roku, tak samo jak zresztą jesień, jest to jedna z niewielu rzeczy za jakimi przepada. Rzuciła się biegiem przed siebie by po chwili skoczyć w zaspę i wesoło zamerdać ogonem. Po raz pierwszy od dawna się szczerze uśmiechnęła lecz, gdy już wylazła z zaspy, spotkała na swej drodze jakąś suczkę. A mogło być tak pięknie...
- No witaj - rzekła. Spojrzałam na nią znudzonym wzorkiem.
- Witaj...
- Lessie - dokończyła - A ty?
- Karai - mruknęła, dalej na nią patrząc - Należysz do sfory?

< Lessie? xdd >

Od Lessie do Leo

Chłodne i ostre powietrze rozrywa płuca, świeże i jakże otumaniające. Przyjemnie się oddychało w tę bezchmurną noc. Było lepiej niż w dzień. Niebo nagle przysłoniły chmury i zaczął padać śnieg. Prószył mocno, jednak były to drobinki, a jakże gęsto pada. Zstąpiłam z wysokiej górki i ruszyłam powoli ośnieżoną drogą, oświetloną jedynie przez blady księżyc, wyglądający zza chmur. W odległości jakiś jedenastu metrów coś się poruszyło. Był to z pewnością pies, wyczułam go. Zbliżyłam się pewnie, dzieliły nas teraz jakieś trzy metry.
- Kim jesteś? - zapytałam.
Zaczęło mocno sypać śniegiem, można było powiedzieć, że rozpętała się wichura. Postać psa szybko zniknęła, ja również po chwili uciekłam, szukać najbliższego schronienia. W końcu dotarłam do jakiejś jaskini, na pewno nie była ona zamieszkana. Weszłam do niej chowając się przed huraganem.
- Znajdź sobie własną kryjówkę. - mruknął jakiś pies.
- Nie zamierzam się stąd ruszać dopóki to co się dzieje na zewnątrz nie ustoi. Sorry. - mruknęłam obojętnie.
Pies prychnął tylko w odpowiedzi, wyraźnie niezadowolony z mojej obecności. Musiałam być skazana na tego kogoś, gdyż na dworze nie jest teraz bezpiecznie. No tak - co to dla mnie. W sumie nic. I mimo, iż lubię zimę i śnieg to w wichurę nie szwendam się po dworze.


Leo?? Jesteś skazany na moje towarzystwo. :D

Od Pioruna do Seven

Wczesnym rankiem, kiedy słońce nie zagościło jeszcze na horyzoncie wyszedłem na polowanie. Przechodziłem akurat obok spokojnie płynącej rzeki, kiedy zobaczyłem w niej psa. Spojrzałem ze zdziwieniem w stronę szczęśliwego psa.
- Dołączysz? - uśmiechnął się.
- Egh... Nie dzięki. - mruknąłem. - A tobie to nie za ciepło jak na tę porę roku. - zapytałem sarkastycznie.
- Woda jest fajna. - ponownie na jego pysku zagościł uśmiech.
Płynął tempem mojego chodu, w końcu zatrzymał się i wyszedł z rzeki. Stanął obok mnie i wytrzepał futro instynktownie odskoczyłem i warknąłem.
- Powaliło cię? - warknąłem.
- To tylko woda. Seven. - powiedział radośnie.
- Piorun. - mruknąłem niechętnie. - Co żeś taki szczęśliwy? - zapytałem półgłosem idąc dalej.


Seven??

Od Lessie do Karai

Zbliża się pora obiadowa, trzeba coś upolować. Od rana nic nie jadłam. Stąpałam po chłodnej warstwie śniegu, próbując aby nie wydawał dźwięku. Zakradłam się do młodej sarny stojącej na polanie. Niczego nie spodziewająca się zwierzyna po chwili padła martwa. Wzięłam się za jedzenie. Zjadłam trochę, jednak nie byłam zbytnio głodna. Dlatego też przetaszczyłam zwłoki do swojej jaskini. Teraz przez to, że spadł śnieg miałam ochotę na zrobienie czegoś. Co u mnie zdarza się rzadko. Przemierzałam ośnieżony las kiedy to trafiłam na czarną sukę.
- No witaj. - powiedziałam.
Nigdy nie zaczynałam rozmowy, a jeśli już to była to zaczepka i to złośliwa.


Karai?

Od Lessie do Esperento

Dzień zapowiadał się jak każdy inny - monotonne łażenie po terenach nowej sfory i przelotne spojrzenia. Dziś spadł śnieg i przykrył białą kopułą cały teren. Szybko wyszłam na zewnątrz jaskini, ciesząc się ze zmiany pogody. Od zawsze, co roku czekałam na tą porę roku, w której biały puch przykrywa świat i odbija blade słońce. Ruszyłam spokojnym krokiem ukrywając swoje niezwykle dobre nastawienie do świata. Tak - nagła zmiana patrzenia na życie. Tylko przez głupi śnieg. Miałam bardzo dużo energii jak na kogoś kto całą noc nie spał. Dlaczego uwielbiam zimę? - Nie mam pojęcia. Ale ją uwielbiam. Szybko przeczesałam tereny w poszukiwaniu jakiegokolwiek jeziora. Poszukiwania poskutkowały i znalazłam wielkie przymarznięte jezioro. Delikatnie stanęłam na kruchym lodzie.
- Wlecisz do wody. - mruknął ktoś obojętnie stojący za mną.
- Może i tak. - odparłam patrząc się w swoje odbicie w lodowej tafli.
- Utopisz się.
- Będzie święty spokój. Jeden pies mniej do wystrzelenia przez myśliwych. - uśmiechnęłam się odwracając.


Esperento??

Od Lessie do Ashtona

Był pochmurny dzień. Z nieba spadały delikatne płatki śniegu, topniejące już w locie. Całą noc śnieg delikatnie opadł na całą dolinę. Która teraz wyglądała przepięknie. Ogólnie cały krajobraz zasłoniła delikatna mgła. Całokształt kraina zapowiadał się świetnie. Gdyby nie fakt, że to kolejny dzień szarego życia, pomyślałabym nawet, że jest sens dzisiaj zmienić coś. Nabrałam ostrego powietrza do płuc i ruszyłam pewnym krokiem przed siebie. Aby dostać się do jakże pięknie zapowiadającej się doliny musiałam zejść ze stoku. Co nie wyszło mi najlepiej. W sumie z początku dobrze mi szło, jednak moje szczęście doprowadziło, że wywróciłam się o kamień skrywający się pod warstwą białego puchu i zleciałam w dół. Walnęłam z mocną siłą w coś, z początku myślałam, że to drzewo, ale kiedy usłyszałam cichy jęk zorientowałam się, że walnęłam w kogoś.
Leżałam na plecach z przymrużonymi oczami, kiedy to nade mną stanął pies. Posiadał czarno białą szatę i spoglądał na mnie pytająco ale z uśmiechem swoimi ciemnymi oczami.
- Em... - jęknęłam. - Wybacz?


Ashton?

Od Esperento CD Anabelle

Szliśmy z Anabelle po jakiś łąkach, lasach polach, rozmawialiśmy i ogólnie było bardzo przyjemnie. Suczka była szczególnie rozmowna, cały czas dorzucała i to i owo, a ja albo się przyglądałem albo dodawałem jakieś dwa czy trzy słowa. Nie żeby mi przeszkadzała rozmowność Anabelle, wręcz przeciwnie! W ten sposób nie musiałem za wiele opowiadać o sobie, a to nawet lepiej.
- Anabelle? - Spytałem i zawahałem się trochę. - Gdzie my właściwie jesteśmy?- dodałem już śmielej rozglądając się wokoło. Ni to las, ni to klif. Zwyczajny teren.
- Jesteśmy niedaleko jeziora. Chodź, podejdziemy bliżej. Ale uważaj. Woda jest bardzo głęboka chociaż widać dno. - dodała żartobliwie uśmiechając się a potem skierowała się we wskazanym przez siebie kierunku?


Anabelle? Wybacz, że późno.

Od Esperento - Konkurs - CZ. II "Za duża zbroja i przejażdżka na ręce olbrzyma."

Streszczenie poprzedniego opowiadania:
Niebieski dym... Wepchnął mnie do świata olbrzymów! Mam staczać walkę na śmierć i życie w celu odzyskania kamienia mocy. Krótko nie?
Teraźniejszość:
Jaki jest sens życia? Po co rano wstajemy, myjemy się, idziemy do szkoły, 'pracy'? Po co w ogóle wstajemy z łóżka, przecież i tak do niego wrócimy...
Podobno życie to nie jest zgadywanka co odpowiedziała większość tak jak "Familiada" czy "Zgaduj, zgadula". Podobno żyje się na sto procent i trzeba postawić na jedną odpowiedź oraz być pewnym, lub niepewnym, swojej odpowiedzi, swojego wyboru. Ech. Czasem w życiu zdarzają się zaskakujące i niewytłumaczalne przypadki, które można uznać za para nienormalne. Te przypadki to próba charakteru. Życie jest pełne niespodzianek i czasem nasza zapadnia szczęścia, która do tej pory była zasłonięta i trzymała się mocno. Szczęście nie ustępowało aż tu nagle, pufff, i zapadnia się zapada ukazując czarną czeluść. Czeluść, która ziała czarnym nieszczęściem...
~*~
Nie wiem czy ktokolwiek się ze mną zgodzi, ale najgorsze jest to poczucie bezsilności, uczucie, które ma nad nami większą władzę niż my sami. Przez nie, nawet gdybyśmy chcieli coś zrobić nie możemy. To uczucie zdawało nam się śmiać prosto w twarz z głosem, którego ton jest przepełniony szyderczością, poczuciem własnego zwycięstwa, pewnego rodzaju triumfu, mówiący bez ogródek "Widzisz? Nie możesz nic zrobić! Ha! Jesteś słabeuszem, nic nie wartym pędrakiem, który nie ma już szans, by się przepoczwarzyć. Teraz patrz jak niszczę ostatnią nadzieję jaka Ci pozostała!". Być może istnieje jakieś wymyślone przez Einstaina czy innego tam Teslę lekarstwo, które zwiększa poczucie własnej wartości i pomaga nam przezwyciężyć to szydercze uczucie bezsilności. Ja osobiście jeszcze do niego nie dotarłem chociaż cały czas idę na przód. Lecz mimo to, że nic nie mogę z tym zrobić znalazłem się w tej wielkiej czarnej pustce bezsilności w tym czasie, kiedy właśnie zgodziłem się na coś czego logicznie rzecz biorąc nie dokonam.
~*~
Skaperen patrzył na mnie wyczekująco. Tam jakby oczekiwał jakiegoś opisu planu, pomysłu. Ja natomiast oczekiwałem od niego wielu rzeczy między innymi powiedzenia gdzie jest to Królestwo Cieni i z kim mam zamiar walczyć. Jednak nie.
- To może powiesz mi czego mam się spodziewać? Jak wygląda ta kraina i kto jest tym złodziejem tego drogocennego kamienia? - spytałem tym samym przerywając unoszącą się w powietrzu niezręczną ciszę. - Możesz jeszcze trochę bardziej uściślić swoją wypowiedź i podać mi więcej informacji? - dodałem widząc otumanienie na twarzy, wielkości stodoły, giganta. Ten natychmiast jakby otrząsnął się z transu i natychmiast energicznie pokiwał głową. Z jego opisu wynika, że złodziejem jest jego brat - Reaxtoix, który zapragnął władzy swojego ojca. Podobno podczas koronacji na króla krainy olbrzymów ukradł berło tym samym zyskując moc, która włada wszelkimi mocami. Wiadomo również, że osiedlił się w Krainie Cieni. Nikt jeszcze nie zdołał tam trafić a co dopiero pokonać Reaxtoixa. Jego zamczysko, stare, sponiewierane i szare, jest otoczone wszelkimi zaklęciami ochronnymi. Sam budynek jest o wiele starszy od tego, w którym aktualnie się znajduję, a także o wiele bardziej zniszczony. Leży na kompletnym pustkowiu. Nawet piach jest tam szary. Szpiczaste skały wyrastają nierównomiernie z ziemi. Tyle się przynajmniej dowiedziałem.
- To tyle. - powiedział Skaperen oddychając głęboko. Tak jakby się zmęczył. - Jako iż nie mogę tam z Tobą pójść to pozwól, że podaruję Ci kilka rzeczy. - dodał i pobiegł na zaplecze po chwili wracając ze zbroją, mieczem, który miał ostrze długości dwóch mnie, tarczą oraz jakimś czymś. Wyglądało to trochę jak termos na herbatę lecz zarazem jakoś inaczej. Trudno potem się będę tym przejmować jaki to ma kształt. Wracając do rzeczy. Wszystko było co najmniej trzy razy większe ode mnie, więc gigant stojący przede mną i trzymający to wszystko w swoich wielkich łapskach spoglądał to na mnie, to na te wszystkie bojowe rzeczy. Po chwili uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Widzę, że muszę trochę zmiejszyć rozmiar tych rzeczy. Zajmnie mi to około dwudziestu czyerech godzin, więc ty możesz pójść na górę i sobie jakiś pokój.- rzekł jeszcze raz biegnąc w stronę zaplecza. Po chwili słychać było stukania i odgłosy pilarki. Ja wzruszyłem ramionami i poszedłem w miejsce wyznaczone przez olbrzyma. Przeszedłem przez długi kamienny korytarz, wspiąłem się po krużgankowych schodach i znowu znalazłem się w kolejnym, długim korytarzu z marmuru. Przechadzałem się w te i we wte, by znaleźć odpowiedne drzwi. W końcu wybrałem. Wysokie, lekko pozłacane, z wyrzeźbionym ogromnym smokiem. Ledwie ich dotknąłem a one już się otworzyły. Ujrzałem pokój. Ogromny pokój ze ścianami wyłożonymi miękką tkaniną w monotonne trózęby. W każdym rogu czworokątnego pokoju stało atłasowe krzesło, a na środku stał stół. Drewniany z drzewa bukowego jak mniemam. Okno było duże i wpadało przez nie masę światła. Pod okniskiem stało łóżko. Z jedwabnymi kotarami oraz w turkusowym kolorze. Po wyczerpującej podróży byłem niezmiernie zmęczony i od razu padłem na łoże.
~*~
Rankiem obudziło mnie walenie do drzwi. Podskoczyłem jak oparzony gdy powietrze rozdarł krzyk Skaperena.
- JUŻ GOTOWE! - krzyczał dobre dziesięć minut zanim na dobre się nie wybudziłem. Przetarłem łapą oczy i zadarłem głowę do góry by spojrzeć na olbrzyma. - Twoje rzeczy są gotowe. - dodał już spokojniej i połorzył przede mną poprawioną złotawą zbroję ze smokiem na piersi, miecz w skórzanej pochwie ze srebrną rekojeścią wysadzaną kamieniami, hełm z pióropuszem, tarczę z herbem smoka. - Zakładaj. Musisz wyruszyć. - dodał poważniej, tak jakby wydawał rozkaz. Zrobiłem to co on mi kazał. Po jakichś pięciu minutach stałem w pełnym uzbrojeniu, z miny Skaperena wnioskując iż wyglądam jak pajac. Olbrzym schylił się i podniósł mnie dwoma palcami i wybiegł z pokoju nawet nie zamykając drzwi. Podróż mijała w milczeniu głównie opierając się na podziwianiu coraz to nowych krajobrazów, których nie będę w stanie opisać. Na ręce olbrzyma kolebałem się co jakiś czas naprężając mięśnie w obawie, że spadnę.
~Trzydzieści minut później.~
Stanęliśmy. Przed sobą zobaczyłem czarną niepospolitą pustynię, z której dna wybijały się na powierzchnie ostre kolce. Dokładnie tak jak opisywać Skaperen.
- To ja wracam, a Tobie życzę udanej walki. Powodzenia!- krzyknął na odchodne i poszedł w stronę powrotną. No to teraz zostałem pozostawiony samemu sobie.
Świetnie.


CDN

Od Pioruna cd Anabelle

- Nie mogłem pozwolić alfie umrzeć, bety by mnie zabiły. - mruknąłem. - A poza tym uznaliby pewnie, że cię utopiłem. Nie potrzebuje problemów z twoją wataszką. - dodałem obojętnie. 
- To nie wataha. - powiedziała ze śmiechem. - Ty...
- Tylko sfora, tak wiem. Dla mnie to bez różnicy. Wilki a psy wiele się nie różnią. Oboje o tym wiemy. Przecież i one, i my mieszkamy w lesie. Żywimy się dzikimi zwierzętami. Polujemy, jednoznacznie zabijamy. Uciekamy poniekąd od ludzi, siedząc w lesie i nie wychodząc zbytnio poza tereny sfory. - oznajmiłem gapiąc się pusto w niebo. 
Nie odpowiedziała. chyba nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Zerknąłem na wodę i przeszedł mnie nagły i niekontrolowany dreszcz.
- Dlaczego nie chciałeś skoczyć? - zapytała w końcu. 
- Po prostu. - mruknąłem. 
- To nie było tak po prostu. W takiej sytuacji każdy skoczyłby bez namysłu. 
- Nie ja. Dobra? Sądzę, że zauważyłaś, że nie wszystko jest ze mną okej. - warknąłem oddalając się od suki. 
- Zaczekaj. - zawołała, próbując się podnieść. 
Jednak jej wyziębione ciało nie potrafiło utrzymać się prosto. 
- Nie próbuj. Tracisz tylko siłę. Poczekaj aż przejdzie odmarznięcie. - mruknąłem zatrzymując się. - Teraz woda nie jest już taka ciepła. Zima się zbliża wielkimi krokami. - powiedziałem to patrząc na sukę. 
- Skąd niby to możesz wiedzieć, skoro do wody nie chcesz wchodzić? - powiedziała. 
- Jestem huskym. Przypominam. Takie rzeczy są na porządku dziennym. - mruknąłem. 
Zamilkła. No tak, nie było sensu dalej drążyć tematu. Zbyt mocne argumenty? Możliwe. Albo po prostu nie miała siły ze mną gadać. 
-  Jeżeli chcesz to zaprowadzę cię do jaskini twojej. Albo mogę siedzieć tu z tobą. Oczywiście jeżeli mnie wkurzysz to sobie pójdę. - powiedziałem obojętnie. 


Anabelle?? On nie zna uczucia jak "współczucie" albo "troska" XD 

Od Lessie cd Nicolay'a

Przemierzałam kolejne tereny w poszukiwaniu... no właśnie. Czego szukałam? Sama nie wiem. Chyba wciąż szukam tego psa z policji. Tylko po co? Powiedzieli mi jasno, że nie żyje. Ale moja głupia psychika nadal wierzy w inną wersję wydarzeń. Mogli go porwać - ale kto i po co porywałby psa policyjnego i nie żądał okupu? Kto w ogóle, jaki człowiek zapłaciłby za psa? Mógł też uciec - ale po co? Przecież wszystko tam było w porządku, nikt nami nie pomiatał. Wręcz przeciwnie, traktowano nas tam jak władców. Więc po co i ja uciekałam? Dla jakiegoś psa, który i tak nie zwróciłby na mnie uwagi? Chyba tak. Na to wychodzi. Zażenowana własną postawą szłam jakąś drogą w lesie. Napotkałam sukę.
- No cześć. - uśmiechnęła się - Ty chyba nie należysz do sfory? Co nie?
- No nie. - mruknęłam.
- Tak się składa, że jesteś na naszych terenach. To może byś dołączyła?
Westchnęłam. - Niech będzie.
Suka odeszła zadowolona, łaziłam tak trochę po tym lesie i znów ją spotkałam. Tym razem była smutna, prawie płakała. Spojrzałam w stronę z której szła. Stał tam znajomy mi pies. Ale to nie możliwe. To nie może być on...
- N-Nicolay? - zapytałam niepewnie przyglądając się uważniej.
- Ty też mnie znasz? - zapytał dosyć zdezorientowany.
- To przecież niemożliwe... - szepnęłam. A ten spojrzał na mnie pytająco. - Przecież ty nie żyjesz... - dodałam.
Nie mówiłam do niego. Mówiłam do siebie, albo do przestrzeni. Mój głos był pusty, nieobecny wzrok błądził po psie od dołu wzwyż. Okrążyłam go kilkakrotnie nie dowierzając temu co widzę. A raczej kogo widzę. Duch mi się objawił? Słyszałam o takich przypadkach kiedy komuś kto ktoś zginął nieby ta osoba się pokazywała. A potem te nawiedzane istoty kończyły albo w trumnie przez samobójstwo albo w wariatkowie. Bałam się... Bałam się tego co się dzieję... On nie żyje... A ja mam chore zwidy, albo to pies podobny do Nicolay'a. Wbijali mi pół roku, że on nie żyje.
- Kłamali. Pieprzeni egocentrycy... - wymruczałam przystając.
Pies uważnie mi się przyglądał. Dzieliła nas odległość jakiś czterech, może pięciu metrów. W krótkim czasie skróciłam ją do dwóch. Spojrzałam się w jego oczy. To musiał być on. Nikt nie miał takiego wzroku jak on.
- Nicolay. Czy to możliwe? - zapytałam bardziej jego.


Nicolay?? :3

Opiekun - Seven Painkiller Kitsune!




Autor : Nieznany 

Imię: Po cóż Ci jego imię, obywatelu? Czy ono sprawi, że Twa dusza będzie tańczyć makarenę, a na pysku zagości uśmiech? Nie. Ale jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć: Jego pełne imię, to Seven Painkiller Kitsune. Ale zwracaj się do niego Seven. "Nazywając nasz świat po imieniu, sprawimy, ze będzie prostszy"
Płeć: Pomimo tego jakże kobiecego, ponętnego zachowania, jest to samiec. Piec, chłopczyk, cokolwiek. "Ty tego nie zrozumiesz, bo jesteś jakiejść innej płci" Ale 100% homoś.
Głos:  Michael Clifford
Wiek: 4 lata 'Nie liczy sie wiek. Liczą sie uczucia"
Stanowisko: Opiekun (Nieoficjalnie- psycholog/psychiatra)
Charakter: Seven jest psem o zmiennej, aczkolwiek spokojnej i uroczej naturze. Zawsze miły, pomocny i otwarty. Potrafi poprawić humor dosłownie każdemu. Albo jakimiś niewybrednymi żartami (które zawsze ma w zanadrzu), albo po prostu swoją obecnością – optymistycznym sposobem życia. Nieczęsto się obraża, lubi placki, zapominalski, trochę ciapowaty. Lubi chodzić z głową w chmurach. Sev to uroczy samiec, którego nie da się nie lubić. Jest trochę ciapowaty, zdarza jemu się kogoś potrącić lub coś stłuc, ale zawsze ma dobre intencje. Pomocny i opiekuńczy, często się uśmiecha. Stara się wywrzeć na innych dobre wrażenie. Pomaga i nieustannie się uśmiecha wręcz tryska radością. Pomyślisz, że ma tylko jedno oblicze, a tak nie jest. Potrafi byś oschły i bronić... Ale tylko w wyjątkowej sytuacji. Seven nie jest normalnym, wesołym psem. Ma w sobie wiele smutku i melancholii. Taki jest od urodzenia. Kocha ciszę i spokój, jest typem samotnika, ale nie pogardzi dobrym towarzystwem. Ma mało przyjaciół, ale nie dlatego, że jest nielubiany. Trudno zdobyć zaufanie, ale gdy już kogoś szczerze polubi to na całe życie. Jest bardzo inteligentny. Umie być opiekuńczy i troskliwy. Nienawidzi, jak ktoś mu rozkazuje, lub mówi mu, co zrobił, źle... Kocha patrzeć, jak inni się bawią. Lubi oglądać różne rośliny. Czasem, potrafi zamknąć się w sobie, ale jeśli kogoś bardzo polubi ukazuje mu to. Trudno domyśleć się kiedy jest smutny, w większości przypadków wygląda na uśmiechniętego. Potrafi być miły i romantyczny. Romantyzm u niego, jest na poziomie dziennym. Kiedy jest zdołowany, siedzi w jakimś wybranym miejscu, najczęściej jaskini, myśli nad swoim życiem. Nie powiem, że nigdy nie płacze, oraz że nie ma uczuć. Właśnie często ma załamki. Często płacze. Jeśli Ci zaufa, będzie się z tobą śmiał. Nie jest obojętny wobec słabszych. Ale a też rozsądek. Potrafi odmówić, lub zaproponować lepsze rozwiązanie. Jest pomocny i uczynny. Oczywiście, liczy, że Ty kiedyś też mu pomożesz. Mu warto pomagać. Zawsze chciał się udzielać, na rzecz w rodziny, świata, ale to.. nie było mu dane, do teraz. "Może i nie jestem idealny, mam swoje wady, ale mam swój uroczy charakter, i jestem z niego dumny!"
Rasa: Pitbull "Wszyscy różni, a tym samym- identyczni"
Kontakty :
  • Rodzina :Teniqua - Matka nie żyje. Fire - Ojciec nie żyje . Rodzeństwo - Smoke i Night - nie żyją. Przyjaciółka, jak siostra - Eclipse "Rodzina... Tu zaczyna się życie, ale miłość nie kończy"
  • Potomstwo : Brak, skryte marzenie Sevena. 'Mów dziecku, że jest dobre, że może, ze potrafi"
  • Partner/ka: Niestety brak. "bo moje kocham nie jest na tydzień czy miesiąc..."
  • Zauroczenie: Jest zauroczony, ale kurde... Nie ma u niego szans! "Zwykle, jak się zakochuję, to w kimś, u kogo nie mam najmniejszych szans..."
Historia: Seven to obłąkany przez diabła, kopnięty przez upadłe anioły i odrzucony od społeczeństwa psów pies, który szuka prawdy, i wie, że ją odnajdzie. Dużej części swojego życia po prostu nie pamięta, ale tą drugą część- rozpamiętuje od lat. Bieg. Szybki bieg, a w oddali słychać...Nie wie, czy to była prawda czy nie, ale... Tak tego nie zostawi. Do Sfory Psich Snów, dostał się po ucieczce ze starego stada. Nowe znajomości... Nowe, pieskie życie.
Właściciel :
~ Cook!e [howrse]
~ hubert8 [doggi-game]
~ nonamenoright@gmail.com [gmail]

Od Alfy

Jeden z tych nudnych i szarych dni. Tym razem nie padał deszcz lecz śnieg. Nawet się cieszyłem bo w końcu zima jest od tego by prószył śnieg,a wszystkie szczeniaki,dzieciaki i kociaki(chociaż te już mniej)miały gdzie szaleć i bawić się. Odepchnąłem się łapami od ,,parapetu'' i postanowiłem wyjść na dwór. Wyszedłem z jaskini i gdy tylko postawiłem łapę na cienkiej(jeszcze) warstwie śniegu ledwo się skrzywiłem lecz po chwili wrócił mi normalny wyraz pyska. Zrobiłem kolejny krok,a potem zamknąłem korą wejście do jaskini.
- Uwaga! - usłyszałem. Jakiś durny pies jechał na lodzie jak bobslej,a po chwili na mnie wpadł i wlecieliśmy w zaspę(jeszcze małą).

Ktoś?

Od Michelle - C.D Tarina

Uśmiechnęłam się krzywo aby dać mu do zrozumienia, że na razie nie mam zamiaru nic mu robić. W sumie jestem pewna że powaliłabym tego retrievera jednym chwytem, ale odpuściłam sobie, nie chcę do siebie zrażać reszty członków, tak jak robi to moja siostra. Moje uszy niespodziewanie zastrzygły, bo w krzakach coś się poruszyło. Nogi mi się ugięły i przeniosłam wzrok na krzaki. Na szczęście, to tylko zając. Golden zaczął się śmiać, a ja zrobiłam zdenerwowaną minę.
- Co cię tak śmieszy? - Warknęłam. - Każdy może się czegoś wystraszyć.


Tarin ? <Przeczytaj charakter Michelle ! >

Od Tarina

Szukać znajomych, czy znajomi mają szukać mnie? Tak, z tym pytaniem próbowałem się zmierzyć... Kto chce się przyjaźnić z mordercą? Chyba nie chce mieć znajomych po tym, jak potraktowała mnie Anabelle. No właśnie, czemu wciąż uciekała? Gdzie uciekała? Czemu wszyscy ode mnie uciekają? Gdzie uciekają? Z myśli wyrwał mnie jakiś dziwny dźwięk. Śmiech, dokładniej.
- Ktoś tu jest?! - warknąłem.
- Tak, Jest! - usłyszałem słowa. - Ale nie wiesz kto!
- No raczej nie wiem! - oznajmiłem zdenerwowany. Z krzaków wyszedł nieznajomy pies.
- Kim jesteś? - spytałem a stworzenie uśmiechnęło się dziwnie.

Ktoś? Suczka, pies obojetnie!

Od Sekhmet'a - C.D Anabelle

Sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Już od dawna, takie pytania odstawiam na boczny tor, próbuję ich  unikać, nie mam pojęcia co mnie do tego nakłoniło. Może nie powinienem nawet zaczynać tematu o miłości, powinienem zmienić bieg rozmowy i zacząć gadać o czym innym, ale to jest silniejsze ode mnie. Spojrzałem na nią. Może nie powinienem wracać do przeszłości, ale widząc Anabelle, przypomniała mi się Yarissa, moja była partnerka...Są takie podobne...Oczy zaszkliły mi się od łez, a ja od razu odwróciłem łeb. Usiadłem na podłodze, i zawiesiłem łeb. Łezka skapnęła na podłogę. Anabelle odwróciła się ostrożnie, i podbiegła do mnie. Kucnęła na przeciwko mnie, i podniosła mój pyszczek w górę. Zarumieniłem się, nie wiem z jakiego powodu, ale jakoś tak wyszło. Po moim pyszczku leciała już kolejna łza, jednak Anabelle wytarła ją swoją łapą.
- Dlaczego płaczesz? - Zapytała. - Powiedziałam coś nie tak?
Nie zdziwiłem się, że się przejęła. Może teraz coś pomyśleć, coś, co akurat mogło wydawać się prawdą, jednak nią nie było. Ja nie wiem, mnie i Anabelle nie łączy żadne specjalne uczucie, chcę się od tego uchronić, ale chyba nie potrafię. Pociągnąłem nosem.
- Przypomniał mi się ktoś....Jesteś do niej podobna.. - Zajęczałem. Może to zachowanie nie było aż takie męskie, no ale cóż, jestem wrażliwy, mam kruche serce. Spojrzałem w jej cudne dwukolorowe oczy. Dlaczego padło na nią? Przecież są tu inne suczki. Nie, nie mogę na to pozwolić. Odsunąłem pysk od jej łapy, i zakryłem łapami twarz. Anabelle siedziała obok mnie, i czekała za pewne, aż wstanę i się ogarnę. Kiedy już trochę udało mi się zapomnieć o Yarissie, wstałem i wytrzepałem się. Resztę drogi szliśmy w ciszy. Nie wiedziałem, czy mam coś powiedzieć, czy coś zrobić..Byłem totalnie przybity, raczej już nic nie poprawi mi dzisiaj humoru. Dotarliśmy do jakiegoś dużego drzewa. Anabelle powiedziała, że usiądziemy pod nim i odpoczniemy. Kiwnąłem tylko głową, nadal się nie odzywając. Usiadłem po drugiej stronie drzewa tak, aby nie musieć siedzieć obok Ann. Nie chciałem jej sprawiać przykrości, w cale nie robiłem tego bo jej nie lubiłem. Wręcz przeciwnie, bardzo ją polubiłem, jest zabawna, miła i wesoła...Ale nie mogę pozwolić, aby nasza znajomość zmieniła się w coś innego. Chociaż, nie zaszkodzi mi spróbować...Nie! Temat zamknięty, przyjaźń, nic więcej. Egh..Ok. Nie wytrzymałem, poszedłem tam do niej, i usiadłem obok wpatrując się w ziemię.
- Skoro przeze mnie wracają ci wspomnienia z przeszłości, może nie będę nachalna, po prostu dam ci spokój. - Mruknęła Anabelle.
- Nie, posłuchaj Anabelle. Nie chcę stracić tak dobrej znajomej, tylko dla tego że jesteś do kogoś podobna. Przeboleję to, kiedyś się przyzwyczaję i nie będę zwracał uwagi. - Położyłem uszy po sobie.
- Przebolejesz? - Podniosła brew w górę, i zrobiła oburzoną minę. - Mówię ci, skoro aż tak smucisz się na mój widok, po prostu na mnie nie patrz.
Oh, czy te suczki muszą być takie uparte?!
- Nie! Anabelle, czemu jest z tobą aż tak ciężko się dogadać? - Mruknąłem zirytowany całą tą sytuacją.
- Mówiłam, skoro robię ci aż taki problem, to po prostu na mnie nie patrz i się nie odzywaj. - Warknęła. Widać było po niej że już nudzi ją moje towarzystwo. Nie rozumiała o co mi chodzi, i właśnie nie miałem chęci jej wyjaśniać. Może powiedzieć jej wprost?
- Ann, jesteś piękną, mądrą i wartościową suczką, a ja jestem głupim, beznadziejnym psem, który łudzi się, że go polubisz i nie będziesz miała go za śmiecia, tak, jak inne suczki. - Zacząłem, wpatrując się w dal. - Zauroczyłem się, ale to bezsensu, nie chcę, od kilku lat uciekam przed miłością, ale nie umiem..Nie umiem...
Oparłem się plecami o drzewo, i łapą zakryłem oczy. Westchnąłem głęboko. Wiedziałem, że mnie nie zrozumie. Siedziała cicho, nie odzywała się.



Anabelle ?

Od Anabelle

Kolejne patrolowanie terenów... Nie, czekaj, nudzenie się. Nuciłam pod nosem hymn naszej sfory, który zaproponował Garry, i chyba każdemu przypadł do gustu.
- Orki... orki z majorki... Orki z poznania... I ze stalowej woli... - śpiewałam cicho, idąc i nie patrząc pod nogi. Tym sposobem dotarłam... E... do portali! Może by tak w jeden wskoczyć? Gdy tak się zastanawiałam, z jednego z nich wyskoczył nieznajomy pies. Border Collie, samiec. Postanowiłam się podejść, no bo co mi szkodzi, nie?
- Ej, ty. - podeszłam to psa, który obecnie się rozglądał. - Ktoś ty? - spytałam, kiedy byłam już bliżej.
- Ashton. - powiedział. - Gdzie trafiłem? - spytał się, patrząc na mnie z ciekawością.
- Do mojej sfory! - wykrzyknęłam wesoło.
Ashton? XD

Od Anabelle CD Tarin'a

- A co, masz mnie już dość? - uśmiechnęłam się złośliwe.
- Eee, nie... - mruknął, trochę zmieszany. Spojrzał na mnie pytająco, bo niby od kiedy ja się stałam złośliwa, nie? A więc ujmę to tak, jestem zmienna. Ha, i to bardzo.
- A więc ja idę, pa. - kolejny złośliwy uśmieszek z mojej strony. No, nie mogę być za miła, czyż nie? Odwróciłam się i już zamierzałam pójść.
- Ej, Ann. - zatrzymał mnie głos samca. - Co robiłaś, zanim założyłaś sforę? - spytał. Skąd to pytanie, no skąd? Ładnie to wpychać nosa w nie swoje sprawy? Nie masz lepszych rzeczy do roboty? Jasne, że mu nie opowiem.
- Moja historia - rzekłam cicho, nie mając najmniejszego zamiaru mu odpowiedzieć. - Pozostanie moja. - dokończyłam, i sobie poszłam.
- Ej, Ann. - Tarin mnie dogonił.
- No? - spytałam, niewzruszona. Nie obdarzyłam go najkrótszym spojrzeniem.
Tarin?

Od Anabelle CD Piorun'a

Suczka, na granicy śmierci i życia, powędrowała spowrotem do przeszłości. 
- Czy zostaniesz moją partnerką? - pies, znany jej jako Anubis, w połowie zdania zmienił się w Nicolay'a, po chwili jednak cała ta wizja się rozpłynęła. Anabelle wiła się we śnie, pragnąć obudzić się z koszmaru. Jednak nic z tego, sen trzymał ją mocno w swych objęciach, i nie zamierzał puścić. Kolejna wizja, tym razem arcywróg Anabelle - Yukine. Owczarek Niemiecki, który gwałcił ją za każdym razem, gdy tylko miał okazję. Szantażował, niszczył jej psychikę. Aż w końcu, zginął z jej łap. Właśnie dlatego Anabelle nie zrozumiała, dlaczego teraz powtarza swoją ukochaną czynność... 
~~~
Uchyliłam powieki, zaskoczona twierdząc, że żyje. Przede mną siedział Piorun, tyłem do mnie, zapatrzony w nocne niebo.
- Dziękuje. - szepnęłam cicho. Piorun odwrócił się zaskoczony, patrząc na mnie. Wiedziałam dobrze, że to on mnie uratował. Bez niego moje ciało leżałoby martwe na dnie oceanu, mam rację?
- Nie mogłem pozwolić alfie umrzeć, bety by mnie zabiły. - mruknął niewzruszony, ale czy powodem na pewno było tylko to, czy coś więcej...?
Piorun?

Od Anabelle CD Sekhmet'a

Zaśmiałam się cicho.
- Nie martw się, wszyscy tutaj ignorują alfę. Przyzwyczaiłam się. - uspokoiłam go. Pies nadal jednak był zmartwiony.
- Nie powinno tak być. - zauważył, niewzruszony.
- Hmm? - zamyśliłam się na chwilkę. - Może. - powiedziałam po chwili, patrząc Sekhmet'owi w oczy. - Ale to i tak nie ważne. - dodałam, po czym on odwrócił wzrok. Ech, nigdy go nie zrozumiem...
- A więc? - spytał, patrząc na mnie wyczekująco. Nie, nie wiedziałam czego tak wyczekiwał, więc po prostu coś wymyśliłam.
- A więc, teraz pozostawiam twój los w rękach lamorożców - spojrzałam kątem oka na trzy stworzonka, które nam się przyglądały - a sama muszę załatwić parę spraw. - uśmiechnęłam się, i poszłam. Usłyszałam jeszcze jęk Sekhmeta, aczkolwiek nic z tym nie zrobiłam. Parę spraw... Jakich spraw? Wymyśliłam to, żeby po prostu pójść...
- Ej, Ann. - pies mnie dogonił. Hmm, widocznie nie przypadł do gustu lamorożcom, a szkoda. Byłby ubaw.
- No? - spytałam, wpatrując się w horyzont.
- Masz partnera? Albo miałaś? - to pytanie wyprowadziło mnie z równowagi, bowiem sprawiło, iż zaczęłam myśleć o przeszłości.
- Kiedyś było blisko... - powiedziałam  cicho, na tyle, by tego nie usłyszał. Myślałam teraz oczywiście o Nicolay'u, jednak ten teraz stracił pamięć, więc to się nie powtórzy. - Nie, nie mam. - powiedziałam głośno. - I nigdy nie miałam. - dodałam po chwili.
Sekhmet? Wena poszła na spacer...

Od Nicolay'a

I tak oto, wędruje bezcelowo po jakimś lesie. Ja, Nicolay, szurnięty pies pozbawiony pamięci.
- Nicolay! - dobiegł mnie zza pleców głos... znajomy? Powinienem go skądś znać, po prostu to wiem. Odwróciłem się, i moim oczom ukazała się biało - ruda suczka border collie. Jej pysk rozświetlał uśmiech... Usłyszałem w głowie znajomy śmiech, i tą samą suczkę, w jakimś szarym pomieszczeniu do którego światło słoneczne nie dociera. Zachwiałem się i chwyciłem za głowę, ale wizja już minęła. Znam ją? Suczka mnie dopadła i przytuliła, jakbym był kimś bardzo ważnym. Delikatnie się odsunąłem.
- Ehm...? - mruknąłem cicho, spoglądając na nieznajomą. Ta spojrzała na mnie zdezorientowana.
- Nico? - wypowiedziała moje imię, jakbym był jej dobrym przyjacielem.
- Wybacz. Podobno straciłem pamięć. - odwróciłem głowę, unikając jej wzroku. Powinienem ją pamiętać, jestem całkowicie tego pewien. A jednak, nie znam jej. Jedynie ta głupia wizja i jej reakcja pozwalają mi przypuszczać, że kiedyś już się spotkaliśmy.
- Oh. - spojrzała na ziemię, zawiedziona. - Założyłam sforę. Oficjalnie jesteś strażnikiem nocnym. - dodała, trochę ciszej.
- Jasne. - mruknąłem, a suczka odeszła. Ech... Widać, że ją zasmuciłem. I to bardzo.
- N-Nicolay? - kolejna? Błagam, dwie w ciągu kilku minut? Odwróciłem się. O kurczę... Z nią miałem wizję kilka razy. I to dość długie.
Lessie?

Strażnik Nocny - Nicolay!


Autor : blackmaster111
 Imię: Nicolay
 Płeć: Pies

  Wiek: 3,5 lat
 Stanowisko: Strażnik nocny
Charakter: Nicolay jest szalony, nieprzewidywalny i... lekko szurnięty. Często miewa przebłyski z przeszłości, przez co jest umysłem nieobecny. Miewa swoje gorsze dni, jak każdy, wtedy bez kija się nie zbliżaj. W zwykłe dni jednak, Nico jest przyjacielski, szalony i zawsze na coś wpadnie. Stara się ukrywać swoje uczucia za tym szaleństwem. Ma nieco (czyt. bardzo) zaniżoną samoocenę, jednak podejmie się nawet największego ryzyka przez coś tak błahego jak zwykła ciekawość, lub, żeby uratować przyjaciela. Tak, poświęciłby swoje życie, nawet za nieznajomego. Dlaczego? Bo najzwyczajniej na świecie uważa, że jest nic nie warty. Jak spytasz go o przeszłość, to zamknie się nagle w sobie i nie będzie się do ciebie odzywał przez resztę dnia. Dlaczego, pytasz? Bo pozbawiono go jej. Nie ma przeszłości, a raczej, jej nie pamięta.
 Rasa: Owczarek Belgijski
Kontakty :
  • Rodzina : Nie pamięta, niestety. Podejrzewa, że go porzucili, ale daleko temu od prawdy...
  • Potomstwo :Brak, raczej nie będzie.
  • Partner/ka : Mimo iż sam Nico tego nie pamięta, to raz, może nawet dwa razy było blisko.
  • Zauroczenie :Kiedyś, zanim jeszcze ta sfora powstała, darzył tym specjalnym uczuciem Anabelle, jednak to było dawno temu. Obecnie raczej nikogo nie kocha, chociaż, może...
Historia:Jego rodzice, zarówno matka jak i ojciec, byli psami policyjnymi. Więc, oczywiste było, że Nico też się nim stanie. Tam właśnie spotkał suczkę, która stała się jego najlepszą przyjaciółką. Lessie. Pod koniec ich wspólnego czasu, zakochał się nawet. Nie zdążył jednak jej tego powiedzieć, bowiem, pewnego wieczoru, porwano go. Jasne, jasne, Nico to pies policyjny, więc dlaczego dał się porwać? Bowiem, nawet po specjalnym treningu żaden pies nie da rady przeciwko sześciu innym, tej samej rasy i po tym samym treningu. Nie były to jednak psy policyjne, nie, to były psy należące do ludzi, złych ludzi, którzy kierowali nielegalnym zakładem, w którym delikatnie rzecz ujmując robili psom pranie mózgu, i różne eksperymenty. Tam, spotkał Anabelle, obecną alfę sfory. Mimo iż się w niej zakochał, to nie byli niczym więcej niż przyjaciółmi. Ann była dla niego jedyną osobą, która trzymała go przy życiu w tym szarym, okrutnym miejscu. Pewnego dnia, stworzył jej okazję do ucieczki. Ann uciekła bezpiecznie, jednak sam Nicolay został zatrzymany. Poddany został wielu okrutnym eksperymentom, i, stracił pamięć. Niedługo po tym uciekł, i dołączył do tej sfory, nie mając bladego pojęcia, że obie suki, które kiedyś kochał, też tu są. Oczywiście, żadnej z nich nie pamięta, i teraz musi sobie jakoś radzić.
 Właściciel :  Kaktusek

Od Lessie cd Tarin'a

Przemierzałam kolejne nieznane mi tereny. Niebo było bezchmurne, co jak na tę porę roku często się nie zdarza. Przechodziłam akurat przez las, kiedy zobaczyłam kogoś. Był to pies. Nie wiem z jakiego powodu, ale znów dostałam napad śmiechu.
- Ktoś tu jest?! - warknął pies.
- Tak, Jest! - zaśmiałam się. - Ale nie wiesz kto!
- No raczej nie wiem! - odparł. A ja ukazałam się psu. - Kim jesteś? - zapytał. 
- Pytasz o imię czy stworzenie? - przechyliłam łeb. 
- Jak wolisz.
- Jestem suką, jakbyś nie zauważył. Lessie. - mruknęłam. 
- Tarin. - odparł. 
Dzieliła nas duża odległość, kiedy pies zrobił krok w moją stronę gwałtownie odsunęłam się przybierając pozę gotową do obrony i ataku. Ten spojrzał na mnie pytająco. 


Tarin? :D

Ochroniarz - Lessie!


Autor : blackmaster111 - deviantart
Imię: Lessie, w skrócie Les albo Lie
Płeć: Suka
Głos: Jasmine Thompson - Willow
Wiek: 3 lata
Stanowisko: Ochroniarz
Charakter: Lessie to suka o zmiennym charakterze. Zwykle spokojna i obojętna. Tak na prawdę bardzo wszystko przeżywa, najmniejsze wspomnienie bądź moment. Jest dość agresywna, zwykle do wszystkich. Może wydawać się podłą i zimną suką ale kiedy się z nią lepiej zapozna, to jest inna. Miła, przyjacielska i nawet troskliwa. O przyjaciół walczy do końca, nie ważne co by się nie działo. trudno zdobyć jej zaufanie. Kiedy zacznie okazywać wobec kogoś emocje, można powiedzieć, że jest z tym kimś bliżej niż znajomym. Lessie to na prawdę uczuciowa suczka, która bardzo potrzebuje kogoś bliskiego. I mimo, że tego nie okazuje to nawet potrafi być romantyczna bądź empatyczna. Czasami trudno się z nią dogadać. Używa jakiś szyfrów i skrótów, których niewiele kto rozumie. Kiedy jest zła potrafi zrobić komuś krzywdę, zwykle niechcący. A czasem potrafi po prostu bez słowa zniknąć na kilka godzin. Tak po prostu, wtedy ucieka aby pobyć sama. Niekiedy można ją zobaczyć gadającą samą ze sobą. Robi tak kiedy chce się wyżalić, ale nie wie, albo i nie ma do kogo z tym pójść.
Rasa: Owczarek belgijski długowłosy
Kontakty :
  • Rodzina : Nie zna swojej rodziny.
  • Potomstwo : Na razie nie posiada.
  • Partner/ka : brak
  • Zauroczenie : Kiedyś była zauroczona w pewnym psie z policji. Kiedy zaginął już nigdy się nie zakochała.
Historia: Urodziła się w schronisku, nie pamięta swoich rodziców. Stamtąd zabrano ją do policji. Zrobiono jej tam testy i stwierdzili, iż nadaje się. Tam została wytrenowana i "oswojona". Kiedy miała dwa lata zakochała się w jednym psie, który tam dołączył. Byli najlepszymi przyjaciółmi, a ona z każdym dniem przekonywała się, że jest w nim zakochana. Kiedy zaginął Lessie była załamana. Przez następne kilka miesięcy dziwnie się zachowywała. Stawała się agresywna i niechętna do wszystkiego. Uciekła mimo, że dobrze jej tam było. Przez następne miesiące błąkała się po kraju. Potem trafiła do tejże sfory.
Właściciel : |PetParty | nieznana.love@wp.pl/Imeri_A@interia.pl - email| 

Od Tarina CD Anabelle


- Nie, nie jestem! - krzyknąłem za suką. - Ale ty od kogoś chyba tak, prawda?
- Nie! - zaprzeczyła i odwróciła się do mnie ze złością.
- No idź już... Masz swoje sprawy, rozumiem! - odpuściłem. Odkąd ja odpuszczam? Odkąd!?
- Dziękuję za pozwolenie, książę! - zaśmiała się i poszła przed siebie. Chciałem się jeszcze jej spytać gdzie idzie, ale pewnie powiedziała by ,, Nie ważne".
- Do zobaczenia? - powiedziałem z powątpieniem.
<KILKA DNI PÓŹNIEJ>
Nie, że się zauroczyłem,czy coś, ale dziwnie się czułem... Ponieważ z Anabelle nie wiedziałem się od... Dwóch, trzech dni? Po prostu uważałem ją za kumpelę czy coś w tym stylu. Po prostu czułem się osamotniony. Tylko polowanie mogło mi pomóc. Więc poszłem. Zobaczyłem dorodnego jelenia. Idealny, pomyślałem. Skradałem się a po chwili rzuciłem się na zwierzę. Nie zdążył uciec. Po chwili leżał martwy. Zjadłem trochę, a potem zdecydowałem, że samemu całego jelenia nie zjem. Usłyszałem kroki. Nastroszylem się i przelustrowałem nerwowo otoczenie. Po chwili zza drzewa wyszła Anabelle. Uśmiechnąłem się.
- Ładnie tak się skradać? - zaśmiałem się a suczka przekręciła oczami.
- Nie, ale ty lepszy nie jesteś - uznała Anabelle.
- Dziękuję - popatrzyłem na jelenia. - Chcesz?
- Z chęcią zjem trochę - zaczęła jeść. Ja również. Po chwili jelenia nie było a ja i suka byliśmy nasyceni.
- Dobre było! - oznajmiłem. - A teraz powinnaś jak zawsze uciec w tej chwili, nie prawdaż?

Anabelle?

Od Tarina

Szukać znajomych, czy znajomi mają szukać mnie? Tak, z tym pytaniem próbowałem się zmierzyć... Kto chce się przyjaźnić z mordercą? Chyba nie chce mieć znajomych po tym, jak potraktowała mnie Anabelle. No właśnie, czemu wciąż uciekała? Gdzie uciekała? Czemu wszyscy ode mnie uciekają? Gdzie uciekają? Z myśli wyrwał mnie jakiś dziwny dźwięk. Śmiech, dokładniej. 
- Ktoś tu jest?! - warknąłem. 
- Tak, Jest! - usłyszałem słowa. - Ale nie wiesz kto! 
- No raczej nie wiem! - oznajmiłem zdenerwowany. Z krzaków wyszedł nieznajomy pies. 
- Kim jesteś? - spytałem a stworzenie uśmiechnęło się dziwnie. 

Ktoś? Suczka, pies obojetnie!

Od Aikady CD Karai

-Witaj - uśmiechnęłam się sztucznie do suczki. - Ojeju... Chyba przestraszyłam ci zwierzynę? - przekręciłam oczami. 
- A owszem i widać, że strasznie cie to obchodzi! - warknęła że złością. 
- No już, spokojnie! Nie bądź taka wściekła! Może się... Eh... Przedstawisz? - powiedziałam sarkastucznie.
- Cześć, jestem księżniczką lamorożców ! - wściekła się. - Nie będę się nikomu przedstawiać! To może ja się przedstawię! - zaśmiałam się sztucznie. - Ja jestem Aikada, morderca - uśmiechnęłam się złośliwe. - Widzisz, tylko mądre psy się przedstawiają! 

- Tylko mądre psy są anonimowe! - odegrała się i zaczęła mnie okrążać co mi się nie spodobało. Czuje się zbyt pewnie, pomyślałam ze skrzwaszoną miną. 
- Wiesz... Może taki jakiś pojedynek? - zaśmiałam się szalenie. 
- Nie, dzięki, mam swoje sprawy... Na przykład polowanie na... E... Sarne którą mi spłoszyłaś! - zawarczała i poszła tropem sarny. 
Karai?

wtorek, 29 listopada 2016

Od Karai

Karai obserwowała kicającego szaraka, który jakoś nie bardzo stresował się jej obecnością. Była lekko zaspana, dopiero co wstała i jakieś małe  śniadanko by się jej przydało. Skoczyła ku zajęczakowi, ale ten skubaniec szybko się zorientował co się dzieje. Czmychnął do przodu i rzucił się biegiem przez łąkę. Samica skarciła się myślach. Westchnęła głośno, po czym zaczęła się rozglądać za jakąś inną ofiarą. 
"Aha, mam cię..." - pomyślała na widok sarny. Ta schyliła się by dziabnąć trawę, Karai niepostrzeżenie do niej podlazła. I już miała zaatakować, a potem zabić to stworzenie, gdy jakiś pies jej przeszkodził. Wystraszył łanię, która tak samo jak wcześniej zając, pobiegła gdzie pieprz rośnie. Suczka przeklnęła w myślach nieznajomego 'straszacza jedzonka'. Była zła, ale starała się grać miłą.
- Witaj... - powiedziała z sztucznym uśmieszkiem.
< Ktoś? D: >

Od Ashton'a "Olbrzym, golareczka i cały ten fejm" cz.1

W całym tym stadzie znałem jedynie Renn'a. To z nim spędziłem cały ostatni dzień i planowałem zrobić to też dziś choć zdawało mi się, że powoli zaczynam go irytować. To szybciej niż zwykle. Zazwyczaj psy wytrzymują ze mną tydzień po czym udają się na konsultację do psychiatry.
- Ej Renn! -krzyknąłem biegnąc po wilgotnej od rosy trawie- Idziemy dziś nad rzekę?
Zza pobliskich krzaków wydał się cichy jęk. Na mój pyszczek od razu wkradł się podejrzliwy uśmiech.
- Ej co ty tam robisz Renn'ku? -zanuciłem
Szybkim susem pokonałem odległość nas dzielącą i zajrzałem za zarośla. Moim oczom ukazał się Renn wraz z Piorunem. Oboje patrzyli na mnie nieco zmieszani. (Ale nie w takim sensie zboczuchy!)
- To co? Idziem we trójkę? -spytałem radośnie merdając ogonem.
- Ehm.. No ten..  Piorun? -wynająkał pies
- Ja... Nie... Ty...
- Ale.... -spojrzał na mnie po czym z przepraszającym uśmiechem cofnął się do tyłu- Przypomniałem sobie o czymś. Muszę lecieć. Pa!
I w następnej sekundzie już go nie było. Nieco rozczarowany zerknąłem na Pioruna z nadzieją ale spodziewając się że też wyskoczy z wymówką szarpnąłem go za futro w stronę rzeki.
- Zostaw mnie! -jęknął
- No proszę!  Chodź ze mną! Chodź! Chodź!
Samiec wywrócił oczami i niechętnie poczłapał za mną.
- To co? Co tam robiliście z Renn'em w tych krzakach? Mnie nigdy nie zabierał w takie miejsca. Ale wiesz... Znamy się krócej. Może czeka aż zaproszę go pierwszy? Albo się wstydzi.... A może to za wcześnie? W ogóle szkoda że nie poszedł z nami. We trójkę lepiej byśmy się bawili. W ogóle długo jesteś w tej sforze, bo to mój drugi dzień. Jestem Ashton. Ty Piorun, co nie? Znaliście się z Renn'em wcześniej? Wydaje się być spoko. O zobacz rzeka!
Na widok wodnej tafli omal nie wyskoczyłem z siebie. Szybko pomknąłem w stronę brzegu i pochyliłem się tak by zobaczyć swoje odbicie. Kątem oka zauważyłem że Piorun staje za mną z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Ej skaczemy? -spytałem
- Tak, ty możesz pierwszy -mruknął i szturchnął mnie tak, że tracąc równowagę spadłem w dół.
Ale nie poczułem chłodnej cieczy, która okalałaby moje futro, sklejając każdy włosek ze sobą. Zamiast tego leciałem w dół, coraz głębiej, ciemnym tunelem aż w końcu zderzyłem się -dość boleśnie- z ziemią.
- Żesz kurwa, gdzie ja jestem? -rozmasowałem sobie łapą czoło rozglądając się w okół.
Wszystko było jakieś... Wyblakłe. Kwiaty, rośliny, a nawet niebo zdawały się być ponure, zmęczone życiem. Wszystko było większe niż w świecie w którym znajdowałem się jeszcze rano. Spoglądając na kępkę trawy zdałem sobie sprawę, że jest niemal 5 razy większa ode mnie. Czułem się taki malutki.
- Gdzie jesteś Piorun?
Za moimi plecami usłyszałem jakieś prychnięcie. Przekonany, że jest to mój czworonożny towarzysz odwróciłem się natrafiając wzrokiem na olbrzymie, mega owłosione nogi. Te czarne kłaki można by pomylić z lianami, czy jego nie stać na golarkę? Albo chociaż wosk?
- No elo!  Widziałeś tu może jakiegoś psa?
Łysy gigant pokryty dziwną wysypką i pryszczami patrzył na mnie zapuchniętymi oczami. Czyżby płakał?
- Co ci jest? -spytałem a nie doczekawszy się odpowiedzi kontynuowałem dalej- Jestem Ash a ty?
- Bu.... Bu.. Budulabindi -wyjąkał i padł na ziemię zanosząc się płaczem.
Odskoczyłem na bok nie chcąc by słone krople mnie zgniotły. To było naprawdę dziwne.
- Nie płacz Budu...eeeee.... Budi. Mogę tak do ciebie mówić?
Olbrzym pokiwał głową.
- Powiesz mi co się stało? -spytałem

- Zgubiłem swój kryształ -jęknął ocierając z szorstkiego policzka łzy- Teraz jestem nikim.
- Ej, nie mów tak. Jakiś głupi klejnot nie decyduje o tym czy jesteś fajny czy nie.
- Nic nie rozmiesz...  -burknął niczym pięcioletnie dziecko
- To mi, wyjaśnij -byłem już nieco zniecierpliwiony tym wszystkim.
- No bo... Bo my olbrzymy mamy taki swój gang. I każdy z nas ma swój klejnot. Dzięki nim możemy używać super mocy i walczyć z naszymi wrogami -opisując to Budi wydawał się być bardzo podekscytowany.
- Czyli z kim konkretnie? -spytałem
- Jednorożce z Piankolandii.
- Okey.... Nie było pytania. To jak wyglądał ten, cały kryształ?
- No normalnie....Miał kształt laleczki Barbie, takie błyszczące krawędzie do rozbijania głów. No i błyszczał. Był sweetaśny. Ziomale z bandy bardzo mi go zazdrościli.
Aha. No tak. Po co ja w ogóle pytam. Przecież to oczywiste, że klejnot wyglądający normalnie ma kształt różowej landryny. Tego uczą już od przedszkola.
- A nie możesz obejść się bez niego? Użyć pięści na przykład?
- Co? Zwariowałeś? Przecież to, Jednorożce z Piankolandii, wiesz czym one polerują futerka? Wiesz? To ja ci powiem! Masłem kakaowym. To oburzające. Nie mam zamiaru brudzić sobie rąk w czymś takim. Od tego robią się zmarszczki.
Słuchając tego wszystkiego nabrała mnie ogromna ochota by zobaczyć ten cały pojedynek między olbrzymami a jednorożcami. I być może nawet zobaczę jeśli uda mi się znaleźć ten kryształ.
- Nie martw się Budi. Pomogę ci -odparłem uśmiechając się od ucha do ucha.
- Naprawdę? -olbrzyma wręcz przepełniała nadzieja.
- Tak. Naprawdę. Ale powiedz mi jedno. Dlaczego nie możesz znaleźć sobie innego kryształu? Albo pożyczyć od kogoś?
Budi aż zatoczył się z oburzenia do tyłu.
- Że co? Przecież my jesteśmy gangsta. Każdy z nas ma swoją własną własną kobietę-kryształka. Jak to, będzie wyglądało jak nagle pokażę się z jakąś nową? Chłopaki uznają, że jestem jakimś dupkiem. Z pożyczoną laską mam chodzić na ustawki?

CDN (ja mam coś nie teges z mózgiem XD)

Od Alfy - ,,Ciekawość zamiast zabić rzuca cię pod nogi olbrzymowi''Konkurs(nieskończony)

Cóż...To tak leci. Dzień i noc,dzień i noc. Zwyczajna monotonia świata. Nie jestem,nie byłem i nie będę jakimś tam psychologiem ale nie musimy posiadać tego tytułu by stwierdzić,ze świat jest szary nudny i w ogóle nijaki. Zawsze to samo. Albo walczymy na ulicy o przetrwanie albo grzejemy gdzieś tyłek super wykształceni i mamy gdzieś tych ,,niżej postawionych''. A najsmutniejsze jest to,że jakby ci ,,wyżej postawieni'' byli w tej samej sytuacji co ci ,,niżsi''  to by żądali od swoich kumpli pomocy. Tylko,że oni im by już nie pomogli. I tak to jest. Świat pełen nudy,monotonii i niesprawiedliwości,a my jesteśmy zmuszeni w nim żyć. Niestety tak jest,było i będzie.
- Ech...deszcz musi mnie zawsze zmuszać do takich refleksji? - powiedziałem sam do siebie patrząc przez szybę mojej jaskini(szyby w jaskini?! WTF?! xd) gdzie krople raz po raz tworzyły na przezroczystym kawałku szkła jakieś różnorakie wzorki. Nie koniecznie smutne ale i niekoniecznie wesołe. Westchnąłem ciężko i łapami odbiłem się od wyżłobionego w kamiennej ścianie a'la parapetu,a potem stanąłem na podłodze mocno czterema łapami. Ruszyłem powoli do centrum mojej jaskini gdzie po środku był wyrzeźbiony mały stolik. Zatrzymałem się przy nim rozejrzałem i widząc,że cel mojego szukania - czyli martwy królik - jest w rogu jaskini podszedłem tam,wziąłem go w zęby,wróciłem do stolika i zacząłem go konsumować. Gdy królik był już w całości zjedzony podszedłem do drzwi,odsunąłem korę drewna robiącą za drzwi i ze skrzywionym wyrazem pyska wyszedłem na dwór. Wzdrygnąłem się bo gdy tylko zrobiłem krok na dwór zimne krople zmoczyły moją sierść. Mimo to zacisnąłem zęby,zasunąłem jaskinię korą,a potem poszedłem na tyły i wyżłobiłem małą norkę gdzie zakopałem królika. Przecież nie chciałem by resztki trupa śmierdziały po całym moim domu,a nawet jakbym go wyniósł to i tak by śmierdziało,a nawet i gorzej bo inne psy ze sfory by się skarżyły. Dlatego najlepiej go było zakopać. Gdy to już wykonałem odetchnąłem z ulgą. Już miałem wracać do domu ale wtedy między drzewami coś mignęło. Momentalnie zapomniałem o deszczu i ustawiłem się na wprost dwóch wysokich drzew i skupiłem swój wzrok dokładnie na ciemnym punkcie pomiędzy nimi gdzie przed chwilą błysło jakieś światło. Jednakże teraz tam nic nie było. Postałem jeszcze chwilę ale nie widząc żadnego rezultatu postanowiłem wrócić do domu. I właśnie wtedy tracąc zainteresowanie światłem przypomniałem sobie o deszczu przez to wzdrygnąłem się z zimna i otrzepałem z kropli wody co i tak mało dało bo po chwili przykryła mnie nowa warstwa deszczu. Westchnąłem zrezygnowany i wtedy...znowu coś mignęło. Zaintrygowany zrobiłem krok w stronę drzew...a potem kolejny i kolejny. Jakoś tak się złożyło,że prawie się stykałem nosem z drzewami. Wtedy znowu coś błysło,a ponieważ byłem blisko tego odskoczyłem przestraszony, oszołomiony i lekko oślepiony. Szybko potarłem łapami oczy i potrząsnąłem głową by się rozbudzić. Znowu zapomniałem o deszczu. Wszedłem ostrożnie pomiędzy drzewa i wtedy znów zobaczyłem błysk tylko,że teraz gdzieś z głębi krzewów. Zaintrygowany pobiegłem tam jakbym bał się,że światełko mi ucieknie. Wpadłem w krzew ale światło błyszczało gdzieś dalej...Więc ruszyłem w tamtą stronę coraz bardziej oddalając się od domu. Biegłem pomiędzy drzewami. Deszcz tu nie padał ponieważ konary rosły blisko siebie i gałęzie robiły coś na kształt dachy. Ale skoro był plus to musiał być minus. A minusem było to,że prawie wcale nie było światła. Mimo to żaden pies ze sfory nie bał się tego miejsca. Było tu dużo zwierzyny i w ogóle cała sfora uważała ten las za bezpieczne miejsce. Dlatego ja się niczego nie obawiałem.
- Gdzie to się nagle podziało?! - powiedziałem wkurzony. Faktycznie światełko znikło na dobre. Rozglądając się podszedłem do malutkiej jaskini - To ja tak daleko zaszedłem? - zdziwiłem się. Faktycznie w lasku była mała jaskinia ale bardzo daleko od jego początku. Las był wielki i właśnie pięć kilometrów przed jaskinią kończyły się tereny sfory. Czyli już musiałem już przejść kilkadziesiąt kilometrów. Dopiero teraz poczułem zmęczenie więc oparłem się o jaskinię blisko wejścia do niej i wtedy...znowu ujrzałem światło. Tylko teraz nie było to małe światełko. Zaintrygowany puściłem ściankę jaskini i wszedłem do środka. Ledwo po wejściu musiałem zasłonić oczy. Jaskinia cała była zalana światłem. Dopiero po chwili mój wzrok jako tako przyzwyczaił się do światła.  Rozejrzałem się po grocie. Była cała zalana światłem który co chwila zmieniał swój kolor. Raz biały,potem złoty,znowu niebieski,zielony lub czerwony. Tak rozglądając się po jaskini ujrzałem,że na środku lewituje...no właśnie...co? To coś było źródłem tego różnobarwnego światła. Podszedłem do niego ostrożnie. Ukazałem kły i zjeżyłem się jakbym był jakimś tygrysem,a nie psem. Ale...taka postawa dodawała mi odwagi i jakiegoś poczucia bezpieczeństwa. Ostrożnie wyciągnąłem łapę by dotknąć światła. Była coraz bliżej,bliżej...aż w końcu...no nie nazwałbym tego dotknięciem ale musiałem te źródło jakoś ,,przebić'' lub coś bo wybuchło. Blask oślepił mnie i totalnie nie wiedziałem co się dzieje.

Leżałem tak dobre kilka minut za nim odważyłem się otworzyć oczy. Gdy to zrobiłem...nie zobaczyłem ani sfory,ani lasu,ani mojej jaskini. Nawet nie widziałem tego dziwnego światła. Ja...nie znałem tego miejsca. Leżałem na trawie. Szybko stanąłem na jeszcze chwiejne łapy więc by nie upaść usiadłem i rozejrzałem się po tym dziwnym i tajemniczym miejscu. Nie powiem. Byłem zagubiony,a nawet lekko przestraszony. Kto by zresztą nie był? Ale nie powiem te tajemnicze
miejsce,a raczej świat było naprawdę cudowne. Skąd wiedziałem,że był to świat? Odpowiedź była prosta: nie było ani jednego śladu który by przypominał naszą ziemię. Niebo było fioletowe. Miejsce było pełne zieleni i gigantycznych skał przypominające chatki olbrzymów(szkoda,że potem okazało się,że to rzeczywiście chatki olbrzymów). Daleko lewitowały skały które były obrośnięte trawą i drzewami. Po niebie latały...pterodactyle,a za kilka chwil później po tęczy jak po moście przebiegł jednorożec który swoją drogą sam tą tęcze przed chwilą wyczarował. Świat ten był...Niesamowity. Bajeczny pełen życia i kolorów. Nie umiałem tu znaleźć żadnej szarości ani dymu(nie licząc skał oraz wielkiego drzewa w oddali pod którym smok wydzielał płomień by ogrzewał gałąź gdzie było złożone jego wielkie jajo)nigdzie nie było żadnych samochodów i - co najważniejsze i najbardziej mnie przerażające - stworzeń które znałem. No dobrze niektóre istoty przypominały zwierzęta z mojego świata. Na przykład ten jednorożecz konia albo ta dziwna fioletowa małpa - z rogiem zamiast nosa i dziwnym żółtym ogonem który na końcu miał dziwny kosz przypominający kształtem lejka - przypominała mi zwykłą małpę,jednorożca i kosz wiklinowy w jednym. No i oprócz tego były jeszcze normalne zwierzęta występujące kiedyś(Jak ten pterodactyl). Już zacząłem się przyzwyczajać do tego miejsca i nawet zaczęło mi się podobać gdyby nie to,że...nagle na de mną nastała ciemność. A przecież reszta krainy była całkowicie jasna. Przełknąłem ślinę i spojrzałem do góry. Nade mną stał...
- O-o-olbrzym - znowu przełknąłem ślinę i zacząłem się trząść - Cz-cześć - odparłem kompletnie głupio.
- Co tu robisz? - odpowiedział tubalnym głosem. Aż podskoczyłem - Nie bój się nie zrobię ci krzywdy - uklęknął i wystawił przed siebie rękę. Wiedziałem,ze chodziło mu bym na nią wszedł jak na platformę. Wciąż przerażony uczyniłem to,a on - wciąż klęcząc - podniósł rękę na wysokość swojej twarzy. Ku mojemu zaskoczeniu miał...ludzkie ślepia. To znaczy...nie,że nie mógł mieć ludzkich oczu ale myślałem,że olbrzymy mają je inne. Ten zaskakujący fakt nawet mnie uspokoił.
- K-kim jesteś? - spytałem trochę śmielej.
- Mam na imię Davoran. A ty? Co tu robisz? - spytał zaciekawiony. Nie wyczułem w nim wrogości i ten fakt sprawił,że już prawie całkowicie się uspokoiłem i mówiłem bez zająknięcia.
- Jestem Alfa. Trafiłem tu przez jakieś światło ze swojego świata - olbrzym zamyślił się na chwilę lecz po chwili znowu zaczął mówić:
- To był kryształ mocy. To przez niego tu trafiłeś ale poczekaj. Opowiem ci wszystko od początku. Parę miesięcy temu pomiędzy olbrzymami i orkami rozpoczęła się wojna o kryształ mocy - który był bardzo potężny i dawał moc każdemu kto go posiadał. Orki chciały wykorzystać go do złych celów,a my broniliśmy go. Dotychczas kryształ był w naszych łapach lecz nie używaliśmy go  by mieć władze absolutną lecz by zapanował nad równowagą w naszym świecie. Orką to się jednak nie spodobało. Nie ważne dla nich było czy nasz świat przepadnie na zawsze czy nie. Chciały go zdobyć. Jednakże udało nam się odeprzeć atak orków. Te które przetrwały miały publicznie zginąć. Ostatnią egzekucją orka był Norah. Ich czarnoksiężnik. Zaklął kryształ który teleportował się do innego
świata. A wszyscy którzy byli w jego otoczeniu zostali przez niego wchłonięci. Ja akurat byłem na warcie. Byłem zły,że przepadnie mi egzekucja Noraha ale teraz się cieszę. Mogę im pomóc. Nasz świat wciąż jest w harmonii nawet jak kryształ był w twoim świecie. Wiesz czemu? Bo wciąż żył i nie był wykorzystywany do złych celów. Mimo to nie mogłem go stamtąd zabrać. Ty dotykając kryształu przeniosłeś siebie i jego tutaj. Kryształ nie wchłonął ciebie ponieważ nie miał już miejsca. Dlatego jesteś tu,a nie w nim z Norahem i moimi braćmi. Teraz muszę go odnaleźć - olbrzym zakończył swoją długą opowieść. Teraz większość się wyjaśniła.
- A co ze mną? - spytałem przytomnie. Darovan spojrzał na mnie.
- Mogę cię odesłać jak znajdziemy kryształ ale tylko jeżeli mi pomożesz - przełknąłem ślinę. No nie...W co ja się wpakowałem? Z drugiej strony gdyby nie moja ciekawość inne olbrzymy nie dostały by nawet szansy by powrócić do swojego świata. Pokiwałem głową zgadzając się  na wszystko. Darovan uśmiechnął się i usadowił mnie na swoim ramieniu jakbym był jakąś małpką kapucynką. Ruszyliśmy przed siebie.
- Wiesz gdzie kryształ się znajduje? - zapytałem zaciekawiony.
- Mam pewne podejrzenia - odpowiedział i skręcił w nieznanym mi kierunku. Czułem się trochę głupio siedząc tak na jego ramieniu(które swoją drogą miało wielkość średniej obory) lecz było to zdecydowanie lepsze niż gdybym musiał iść obok niego. Bilion moich skoków by nie wystarczyło na jego jeden spokojny. Mimo,że należałem do jednej z większych raz to przy Darovanie byłem mrówką i nie ukrywam. Wkurzało mnie to. No ale teraz nie było czasu na kłótnie. Olbrzymowi nie zajęło dużo by dotrzeć tam gdzie chciał. Wystarczyła minuta by stanął przed czymś w rodzaju budowli które budowano w starożytnej Grecji. Davoran przy tej budowli nawet mrówki nie przypominał,a co dopiero ja...Miała wielkie schody i kilkaset kolumn. Wszystko to było okraszone śnieżnobiałą barwą.
- Co to? Jakaś świątynia? - spytałem. Olbrzym tylko się zaśmiał. Jego śmiech przypominał bardziej trzęsienie ziemi. Wszystko dosłownie wszystko zaczęło się trząść,a ja miałem wrażenie,że zaraz ziemia się przez ten śmiech rozsunie. Musiałem się przytrzymać pazurami by nie zlecieć z ramienia Davorana. Zwłaszcza,ze upadek z takiej wysokości mógł mnie nawet zabić. Po chwili ku mojemu szczęściu przestał się śmiać i wielkim paluchem podciągnął mnie do góry.
- Uff dzięki - odsapnąłem.
- Nie ma za co. Nie to nie świątynia. Biblioteka - uśmiechnął się,a potem jeszcze ten uśmiech poszerzył przez to przeraziłem się,że spotka mnie powtórka z rozrywki ale ku mojemu szczęściu(a raczej nieszczęściu)nie zaśmiał się ale zrobił coś o wiele gorszego. Zaczął biegnąć po schodach,a ja podskakiwałem na jego ramieniu jak piłeczka pingpongowa rzucona na ziemię. To było po stokroć gorsze niż jego śmiech. Na szczęście po chwili bieg się skończył,a olbrzym wszedł do środka.  Było tam...no właśnie ile książek? Tam nawet nie było ich trylion,nawet bilion! O kurcze...Olbrzym postawił mnie na ziemi co jeszcze bardziej pogorszyło moje samo poczucie.
- Poczekaj tu - polecił.
- Co tu robimy? - spytałem szybko zanim zdążył zniknąć wśród wielkich półek.
- Nie pamiętam nazwy tej świątyni. Wyszukam ją szybko w odpowiedniej książce,a gdy sobie przypomnę nazwę to już będę znał tam drogę - wyjaśnił i oddalił się. A ja zostałem sam. Skuliłem się pod nawałem i ogromem tego wszystkiego. Davoran długo nie wracał chociaż raczej to mi się tylko tak zdawało. Zazwyczaj tak jest,że jak czujemy się źle to to ciągnie się jak guma do żucia ale jak jesteśmy szczęśliwi to....dobra dość! Znowu popadam w melancholie. Na szczęście Davoran wrócił przez co oderwałem się od tych swoich ponurych myśli.
- I co masz?
- Tak. Ta świątynia to Smoczy Grad. To tam zazwyczaj był klejnot i tam będzie - wyjaśnił Davoran i znowu tak jak podczas naszego pierwszego spotkania uklęknął obok mnie ale tym razem nie wyciągnął ręki.
- Długo tam się idzie? - zapytałem z nadzieją,że nie.
- Nie. To będzie tylko trzydzieści minut drogi - powiedział spokojnie i wyciągnął rękę. No! Już myślałem,że zapomniał albo,że byłem zbyt denerwującą piłeczką do pingponga. Lecz na szczęście moje przypuszczenia były błędne. Wszedłem więc na jego rękę,a on postawił mnie na ramieniu,wstał i wyszliśmy z biblioteki. Swoją drogą to serio nie przypominało biblioteki i nie rozumiem czemu on tak się śmiał. Mógł się domyślić,że u nas takie dziwne biblioteki nie występują. A może u nich świątynie przypominają bloki takie jak te gdzie u nas mieszkają ludzie? Możliwe...
- E żyjesz? - z rozmyślań wyrwał mnie głos mojego towarzysza(i swoją drogą również podwózki).
- Tak. A co?
- 15 minut nic się nie odzywasz - powiedział i sam zamilkł. Przewróciłem na to oczami i położyłem się na nim jakbym jechał na starym wozie farmera(bo nie dało się jego ramienia porównać do limuzyny,taksówki lub nawet lichego autobusu czy tramwaju),a nie na ramieniu olbrzyma o imieniu Davoran któremu pomagam znaleźć klejnot który przetrzymuje inne olbrzymy i dzięki temu wrócę do do domu. Zresztą byłem już tym wszystkim zmęczony,a ten jego chód działał na mnie uspokajająco i usypiająco toteż szybko straciłem kontakt z rzeczywistością(a raczej powinienem powiedzieć: ,,nierzeczywistością'').
- Wstawaj! - obudził mnie wielki paluch wbity w bok. Otworzyłem szeroko oczy i poderwałem się na dwie łapy omal nie spadając z ramienia. Na szczęście mój ,,kolega'' mnie przytrzymał z uśmiechem i pomógł znów się wdrapać. Potem wskazał głową na...jeszcze większą budowlę niż tą cała bibliotękę. Chciałbym ją opisać ale nie mogę. Jak mam to zrobić gdy ja jestem tylko 1/100000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 całej objętości budowli,a widzę jeszcze mniej?! Od tego wyginania głowy w tył zaraz mi pęknie kręgosłup i byłbym pięknym dodatkiem i dekoracją na halloween. Ach....nic tak nie podkreśla magi tego święta jak pies z głową do tyłu,widocznym kręgosłupem i białkami zamiast oczu na dodatek żywy -  albo raczej powinienem powiedzieć dawniej żywy - leżący na parapecie. Dobra,dobra bo znowu zaczynam świrować i myśleć o rzeczach o których normalny pies nie powinien myśleć. Zaraz...czy ja siebie obrażam? Mówiąc,że normalne psy o tym nie myślą,a ja o tym myślę to znaczy,że...JA JESTEM NIENORMALNY?! Dobra dość. Uh...Jak uda mi się wrócić do mojego świata to będę musiał się udać do psychologa. Albo nie! Najlepiej od razu do psychiatry.
- Żyjesz Alfa? - zahuczał.
- Tak,tak. Em...mogę poczekać na zewnątrz? Nie chce znowu oślepnąć - skrzywiłem się na wspomnienie mojego pierwszego spotkania z kryształem.
- Dobrze ale to cię i tak nie ominie - olbrzym kiwnął głową i wszedł do środka. Łaziłem w kółko mając nadzieję,że olbrzym,a raczej olbrzymy wrócą i będę mógł wrócić wreszcie do mojego domu. Siedziałem tak na progu zgarbiony i już zacząłem się niecierpliwić. I właśnie wtedy...Świątynie wypełniło różnokolorowe światło.
- O nie - jęknąłem zasłaniając oczy. Po kilku minutach ogłuszenia odważyłem się poruszyć i zamrugać kilka razy oczami. Obróciłem się na plecy i...gapiło się na mnie kilkadziesiąt wielkich głów. Rzuciłem się jak jakaś płotka na wysokość kilku metrów ale spadłem na...rękę Davorana który postawił mnie na swoim ramieniu. Łapy mi się trzęsły więc usiadłem i oparłem się plecami o jego szyję. Tak jakby to nie była krępa i zielona szyja olbrzyma tylko normalny drewniany płot albo mur z cegieł. Dopiero gdy ochłonąłem zobaczyłem,że...okrążyło nas milion olbrzymów. Zrobiłem oczy jak spodki.
- Spokojnie. To moi bracia. Dziękuje za pomoc w uratowaniu ich - powiedział.
- Ale ja przecież... - chciałem powiedzieć,że tylko mu towarzyszyłem ale najwyraźniej oni uważają to za pomoc bo wziął mnie w łapska jakbym był sardynką i podrzucił do góry. Zupełnie jakbym nie był psem o imieniu Alfa tylko Jamesem z zespołu R.
- Niech żyje Alfa - krzyknął.
- Niech żyje! - wrzasnęli i zaczęli tupać,skakać. Ja zrobiłem się cały zielony i myślałem,że wyrzygam wszystko łącznie z wnętrznościami. Na szczęście najwyższy olbrzym uniósł rękę i wszyscy zamilkli.
- Dziękuje wam za pomoc Alfo i Davoranie - mój ,,kolega'' kiwnął głową dumny,że jego władca go chwali. Bo raczej to był ich władca. Najwyższy,najsilniejszy i najdumniejszy. A skoro słuchali się go i obchodzili się z nim z szacunkiem to innej opcji nie było - Noraha spotka gorsza kara niż śmierć. Praca w Kamieniołomach - czyli to jest ich odpowiednik Potterowskiego Azkabanu tak? SDobra nieważne. Spróbowałem się uśmiechnąć.
- Em...dziękuje? - starałem się by to brzmiało jak stwierdzenie,a nie pytanie ale niezbyt mi się udało.
- No,a teraz zgodnie z obietnicą wrócisz do domu - zdecydował Davoran i postawił mnie na podłodze. Bez uprzedzenia wyciągnęli klejnot który mnie oślepił.

Czułem,że leżę na czymś zimnym i twardym. Zmarszczyłem nos i ze stękiem obróciłem się na plecy. Powoli otworzyłem oczy i w miarę jak mój wzrok przyzwyczajał się do ciemności odkrywałem coraz to nowszy skrawek jaskini. Tak tej jaskini w lesie. Byłem w domu. Na ziemi,w sforze. A raczej poza granicami sfory. Podniosłem się z zimnej i naprawdę nieprzyjemnej posadzki. Poza tym była twarda i taka płaska. Jakoś zatęskniłem trochę za światem olbrzymów. Tam przynajmniej było bardziej kolorowo i niesamowicie.
- Ech...Ale i tak wszędzie dobrze w domu najlepiej - powtórzyłem z przekonaniem i wyszedłem z jaskini. Nie byłem pewny ile czasu minęło gdy byłem w świecie olbrzymów i czy w ogóle nasz czas ziemski i ten ze świata olbrzymów w ogóle się pokrywają. Nie mogłem też sprawdzić czy pada deszczu oraz czy jest już bardzo późno bo w końcu w tym lesie zawsze było ciemno i nie przepuszczali zbytnio deszczu. Ruszyłem więc przez las za swoim zapachem do mojej jaskini. O dziwo jeszcze się unosił. Szedłem truchtem stąpając po leśnej ściółce. Miałem wielką ochotę położyć się w swoim jaskini na posłaniu z siana i koca które było na pewno wygodniejsze niż ramie olbrzyma i to jeszcze w ruchu. Dlatego niecierpliwie stawiałem łapy na leśnej ściółce by w końcu znaleźć się w ukochanym domu. Właściwie kto byłby cierpliwy? Przełażę przez oślepiający kryształ do dziwnego świata gdzie istnieją baśniowe i dziwaczne - jak ta małpa - stworzenia oraz takie stwory jak olbrzymy lub orki. Współpracuje z jednym,potem uważają mnie za bohatera chociaż nie robiłem nic oprócz siedzenia na barku mojego ,,wspólnika'' i myśleniem o tak sensownych rzeczach jak niebieski banan jedzący przez lwa w fraku który tańczy kankana na muszli klozetowej. Albo o zielonym  psie który piecze złote ciasteczka we fioletowym fraku. O tak. W świecie olbrzymów idealnie by pasował do tego bajkowego tłumu i byłby pewnie genialnym kucharzem. Tylko trzeba by było powiększyć go jakoś bilion razy. No i jego wypieki również.
- No na reszcie! - westchnąłem z ulgą gdy wyłoniłem się z drzew. Rzuciłem się na drzwi mojej jaskini nienaturalnie czyli jak orka na hotdoga(bo w końcu to nie jest realne). No i tak właśnie zakończyła się ta historia...Chora,dziwna i...niespotykana? Tak. Do dobre określenie.

KONIEC

Od Pioruna cd Aikada

To będzie dla mnie zabawa! - pomyślałem ze śmiechem.
Nie bałem się jej, myśli, że jest niepokonana. O jezu, pokonała wilka i od razu niby niezwyciężona?? Śmieszne. Chwile pokrążyliśmy, po czym suka skoczyła na mnie. Znów przytrzymując do ziemi. Była lekka, przez co z łatwością zrzuciłem ją z siebie. Nie zmierzałem w sumie atakować. Droczyłem się z nią. Czekałem aż się wyszaleje i zmęczy. Długo próbowała zadawać mi ciosy, w końcu zrezygnowała.
- Walcz! - krzyknęła.
- Jak chcesz. - uśmiechnąłem się i skoczyłem na sukę. - Zmęczona nie dasz rady mi nic zrobić. - uśmiechnąłem się szczerząc kły i przygniatając ją do ziemi. - Szach mat - szepnąłem.
Zobaczyłem w jej oczach duże zdenerwowanie, przez co bardziej górowałem.
- Złaź ze mnie! - warknęła.
- A co jeśli nie?


Aikada?

Od Pioruna do Michelle

Szwendałem się po lesie. Była bardzo spokojnie, irytowały tylko ptaki. Na ch*j ćwierkają? Chyba aby wkurzać. Dotarłem na jakąś dziwną drogę. Bez zastanowienia się ruszyłem tą ścieżką. Dotarłem do dziwnego miejsca, było tu wiele dróg do różnorakich jaskiń. Stąpałem po dziwnie równym gruncie z łbem przy ziemi, czujnie przyglądając się terenowi. Nagle ktoś na mnie skoczył. A raczej spróbował skoczyć. Zrobiłem unik i suka przypominająca owczarka belgijskiego upadła przede mnie na ziemię.
- Chybiłaś. - zaśmiałem się. - Czyżby dalszy wasz teren? - zapytałem wrednie.
- Czego tu szukasz? - warknęła. - Nie jesteś ze sfory.
- Od niedawna a i owszem, jestem. - mruknąłem omijając ją.
- Niby kto cię tu zaprosił? - chrząknęła nieprzekonana.
- Jak ona miała... Anabelle?? Chyba tak. - zastanowiłem się idąc dalej.


Michelle??

Od Pioruna cd Anabelle

Suka zepchała mnie z Klifu, nerwowo próbowałem skoczyć na jakąś ze skalnych ścianek. Nie udawało się. Wleciałem do lodowatej wody, zacząłem się topić. Usłyszałem stłumiony plusk, nie do końca w sumie plusk. Raczej jakby, coś a może ktoś odbił się od skał i wleciał do wody... - Anabelle. Próbowałem podpłynąć do niej, jednak z moim talentem tylko mocniej się topiłem. Jakimś cudem dotarłem do skał, wpełzłem ledwo na jedną i zacząłem wypatrywać suki. Nieprzytomna dryfowała, powoli zatapiając się. Była zbyt daleko abym mógł ją przyciągnąć na skałę. Było jedno wyjście - płynąć. Ja nie potrafię. Nie dam rady... Zadręczałem się myślami. W końcu zauważyłem, że Anabelle oddala się coraz bardziej. Bez większego namysłu wskoczyłem do wody. Nabrałem powietrza i podążałem dnem. W końcu dotarłem do suki, wypłynąłem i złapałem zębami za jej futro. Próbowałem wyciągnąć na brzeg sam się podtapiając. Wróciło wszystko - cała przeszłość. Zaskowytałem. Zacząłem tracić widoczność. Chłodna woda sprawiała, iż traciłem zmysły. Obraz się zamazywał, ale dalej próbowałem wyciągnąć Anabelle. Coś mnie do tego zmuszało. Ciągle powtarzałem sobie w myślach, że nie muszę tego robić, nawet powinienem ją tu zostawić i ratować siebie. Jednak zmusiło mnie coś do ratowania także jej. Próbowałem nie zamykać oczu, gdyż z każdym takowym ruchem przede mną pojawiały się obrazy z przeszłości. Cholerni ludzie, woda, życie. Wyciągnąłem ją na brzeg, ostatkiem sił doczołgałem się tam. Padłem na piasek, zauważyłem jeszcze lekko poruszającą się sukę - czyli żyje... Zemdlałem...

Patrzyłem jak skamieniały w horyzont. Woda i niebo łączyły się tam daleko, a na ich tle widniało zachodzące słońce. Stałem na jakiejś skarpie. Poczułem pchnięcie. Wleciałem do wody. Przez chwile unosiłem się na jej powierzchni i oddaliłem od lądu. Zacząłem się topić. Im bardziej starałem się wypłynąć tym bardziej ciągnęło mnie pod wodę. Poddałem się. Woda pochłonęła moje ciało. Patrzyłem pusto w stronę powierzchni. Zacząłem się dusić. Oczy zamknęły się same. Umarłem?? 


Obudziłem się na zimnym piasku. Był już wieczór. Niebo było ciemne, słońce schowało się za horyzont. Podszedłem do Anabelle, a raczej przyczołgałem się. Nadal się nie obudziła. Oddycha - czyli żyje. Raczej... Usiadłem obok niej i posępnie patrzyłem na taflę wody. Teraz była niewzruszona, niezakłócona. Wystarczyłby pewnie jeden lekki dotyk, aby jej surrealistyczna powierzchnia rozpadła się jak kruche szkło.

Anabelle?

Od Shairen - C.D Garry'ego.

Przewróciłam oczami i zrobiłam poważną minę. Wiedziałam że nasza wędrówka nie ma większego sensu. Jak gdyby nigdy nic odwróciłam się, i zaczęłam wracać. Byłam zirytowana tym, że Garry zaprowadził mnie w jakieś pole. Mieliśmy iść do Anabelle, nie gdzieś na pustkowia! Poczułam jak Garry przylepia się do mojej łapy.
- Nie idź! Stój ! Nie w tę stronę ! - Krzyczał.
- Garry! Zostaw mnie! Niby gdzie mamy iść? Teraz ja prowadzę, ty zaprowadziłeś nas w pole. - Położyłam uszy po sobie i szłam dalej.

Garry?

Od Aikady do Pioruna

Było ciemno... Pies, wyczułam psa... A pies, to stworzenie, które jest na terenie sfory... A moim zadaniem jest zaprowadzić je do Alfy lub przegonić! Zabawa będzie, pomyślałam z chytrym uśmiechem. Zaczęłam chodzić w różne miejsca. W końcu poszłam na polanę a na niej, siedział husky. Wyczułam obcy mi zapach. Nie należał do sfory. Jeszcze lepiej, pomyślałam i wyskoczyłam z krzaków prosto przed niego.
Na jego twarzy widać było znudzenie.
- Kolejna Suka? Jak chcesz zapraszać mnie do sfory, nie dołączę! - warkną pewnie a ja przekręciłam oczami.
- Nie będę cię nigdzie zapraszać! - warknęłam. - No chyba, że do opuszczenia terenu sfory!
- A. Kim. Ty. Wogóle. Jesteś.- wysyczał i wstał.
- Strażnikiem nocnym, nieznajomy! - zaśmiałam się.
- Nie należę do sfory, nie możesz mi rozkazywać! - uśmiechnął się dumny z czynu.
- Nie przechwalaj się przy mnie. Nie wiesz jaka jest ta, która stoi przed tobą! - popatrzyłam na niego morderczym wzrokiem.
- A kto? - spytał a ja rzuciłam się na niego i przyszpiliłam do ziemi.
- JA! - trzymalam go mocno, wbijając moje ostre pazury a jego klatkę piersiową, tak jak Wilkowi, kiedyś... Nie odpuszcza, pomyślałam.
- Co mi zrobisz? Chyba bardziej poglaszczesz! - zaśmiał się.
- Mam ci pokazać, co zrobiłam kiedyś z wilkiem?! - syknęłam a on pokiwał odważnie głową.
- Pewnie chcesz rozdrzeć mi pierś, prawda? - zaśmiał się. - Nie ma nic gorszego, niż torturowanie innego psa. Nie dasz rady!
- Dam! - krzyknęłam i przeciełam mu delikatnie skórę a na pysku psa zagościł dziwny uśmiech. - I co, nadal taki odważny?!
- Wiesz... Nawet nie poczułem! - zepchnął mnie z siebie. - Jak ty się nazywasz... Morderca?!
- Aikada, Aika! - warknęłam. - Walcz!
- Walka może się rozpocząć, ale na moich warunkach! - zaśmiał się.
- Jasne, ale pożałujesz tego pojedynku! - zaśmiałam się szaleńczo. On miał mi coś zrobić? Nie, pomyślałam.

Piorun?

Od Sekhmet'a - C.D Anabelle

Elfy? Hefalumpy? Lamorożce? Nie wiem na jakim świecie ja żyję. Co chwilę oglądałem się dookoła, czy przypadkiem może jeszcze jakiś inny wymyślony stwór mnie nie śledzi. Elfy? Okej, one mogą istnieć, ale Hefalumpy? Może jeszcze gdzieś w lesie mieszka Kubuś Puchatek i załoga? Położyłem uszy po sobie, aby dać znak że czuje się z tym dziwnie.
 - A myślałem, że  ten świat jest normalny...- Mruknąłem pod nosem. Suczka podniosła brew w górę.
 - Co? Możesz powtórzyć? Nie słyszałam cię. - Powiedziała. Westchnąłem cicho i zawiesiłem łeb. Zignorowałem jej prośbę, i szliśmy dalej. Rozkoszowałem się malowniczymi krajobrazami, nie wyobrażałem sobie, że te tereny są aż tak piękne. Co chwila się o coś potykałem, przez to że myślę o niebieskich migdałach, a nie o tym, co mówi Ann. W końcu znudziło jej się gadanie do samej siebie, i z oburzeniem warknęła :
- Widzę, że mnie nie słuchasz Sekhmet.
Zatrzymałem się. Postawiłem uszy na baczność i wyprostowałem się.
- Oczywiście że cię słucham. - Przewróciłem oczami, aby dała się wrobić.
- W takim razie, co przed chwilą powiedziałam? - Podniosła brew w górę. Teraz to mnie zatkało. Byłem że tak powiem w dupie. Nie wiedziałem co zrobić, i stałem tak jak głupi kilka minut.

Anabelle?

Od Aikady

Siedziałam sobie w lesie. Światło słoneczne prawie tu nie docierało. Uśmiechałam się do siebie. Cieszyłam się, że znalazłam tą boską kryjowkę, o której NIe wie. A nawet gdy by się dowiedział, to by nie przeżył. Czy mi pasuje to, że jestem taka... Okrutna? Tak, jestem sobą, to się liczy, pomyślałam.
Usłyszałam szelest. Odwróciłam się a na moim pysku pojawił się drwiący uśmiech.
Z drzewa skoczyła wiewiórka. Złapałam ją w locie i spojrzałam w jej małe, czarne oczy.
- Żal mi, że wpadłaś w moje łapy! - zaśmiałam się a wiewiórka zaczęła się wyrywać. - Oszczędzę cie, bo ty przynajmniej chcesz uciekać! - puściłam ją, przypominając sobie dźwięk łamiących się kości.

Strażnik Nocny - Aikada!

                                                               ZŁY LINK DO ZDJĘCIA ! 

                                                                    Autor : Nie znany 

Imię: Kiedyś miała na imię Atena, ale nie było ono... Efektowne więc... Więc sobie je zmieniła... Na Aikada, inaczej Aika.
Płeć: suczką, ale jaka waleczna!
Głos: Margaret.
Wiek: Coś około 2-3 lat.
Stanowisko: A jak myślisz? Strażnik nocny oczywiście, Aika nie boi się ciemności.
Charakter: Mogłabym o pisać go w jednym słowie 'wyjątkowy'... Ale nie Mogę więc... Jest to suczka o twardym sercu. Partnerstwo to nie jest żaden dla niej obowiązek chociaż nie mówi nie... Dzielna i waleczna, kiedyś zaatakował ją wilk ale ona nie darowała. Złamała mu kark. To był jej pierwszy raz zabicia kogoś. Teraz nie waha się tego robić w swojej i dla kogoś innego obronie. Lubi udawać Przyjazną by później zaskoczyć wroga (gdy się nim okaże) i go...pokonać . Krzyki i chrup kości nie dezorientuje się. Jest to twarda suczka. Gdy jakiś mały zwierzak ją denerwuje nie krępuje się, łapie i je, łapie i zabija, łapie i uśmiecha się szyderczo a potem... Lepiej nie wiedzieć. By się czegoś dowiedzieć od kogoś jest zdolna do wszystkiego. Gdy zobaczy kogoś na terenie a nie jest to pies że sfory, nie waha się. Najpierw podchodzi i prosi o odejście a potem, gdy ten nie chce, łapie za słaby punkt i ciągnie do Alfy. Egzekucje to dla niej nic, chyba, że to egzekucja kogoś, kto nie zawinił. Po prostu twarda z niej Suka.
Rasa: Kundel, jej rasa jest mieszanką najgroźniejszych psów. Ma w sobie krew wilka.
Kontakty :
  • Rodzina : Nie posiada, wszyscy nie żyją, Aika uważa, że to przez to, że nie mieli tyle siły by przetrwać życie. 
  • Potomstwo : Z chęcią by miała ale wychowała by je na twarde szczenięta. 
  • Partner: Nie ma, ale to nie znaczy, że nie będzie mieć.
  •  Zauroczenie : Nie ma, jeszcze nikogo nie zna! 
Historia: Cisza, spokój, poczucie bezpieczeństwa, pomyślałam. Siedziałam na skale zadowolona. Po de mną płynęła szybko rzeka. Gdy by tam spaść i uderzyć głową o skałę, nie było by ciekawie, zaśmiałam się w myślach. Jakiś Karp przepływał przez rzekę. Złapałam go i przecięłam moimi ostrymi pazurami. Popatrzyłam na niego i wrzuciłam do wody gdy zauważyłam, że jest cały obity. Usłyszałam ryk. Odwróciłam się. Za mną stał wilk.
- Kolejny? - powiedziałam z przekąsem. - Zwiewaj mały gdy życie ci mile!
- Jestem większy od ciebie! - usłyszałam. Od urodzenia uczyłam się języka wilków.
- Tylko z wyższości. Potęcjalnie ja mam wszystko więcej prócz głupoty, która u ciebie jest największa - zaczęłam go okrążać z chytrym uśmiechem. Zaczęłam podchodzić do niego powoli a on zaczął się cofać. Cykorek, to lubię, pomyślałam.
- Boisz się! - zaśmiałam się szaleńczo.- A więc zdecydujesz się uciec? Nie lubie wygrywać bez walki!
- Ojciec kazał przegonić mi się z naszych terenów... Zabierasz całe jedzenie! - zawarczał i rzucił się na mnie. Ja posunęłam się spokojnie w bok a on wylądował wściekły na glebie.
- Powiedz ojczulkowi - uśmiechnęłam się. - że nigdzie się nie wybieram, a ty tym bardziej powinieneś wracać, bo mnie zdenerwowałeś!
- Jesteś tylko psem a ja wilkiem, jestem silniejszy! - zaśmiał się a ja skoczylam na niego i przybiłam go do ziemi. Zawył z bólu gdy moje pazury wbiły się w jego klatkę piersiową.
- To chcesz uciec? - popatrzyłam na jego przestraszony pysk. Popatrzyłam mu w oczy i jednym szybkim ruchem złamałam mu kark. Kopnęłam jego ciała do rzeki.
- Radziłam ci uciekać, pozwoliłam nawet! - pomachałam jego ciału z okropnym uśmiechem. Nie, żeby mnie to martwiło, ale ten wilk powinien uciec. Każde uciekają, a ten jakby się mnie nie bał. Nie ważne, pomyślałam i poszłam do lasu.
Kontakt : Wolfix / howrse , rvun8 / doggy game

poniedziałek, 28 listopada 2016

Od Garry'ego CD Shairen

Szliśmy wolnym truchtem, a ja tymczasem podśpiewywałem hymn Sfory Psich Snów.
-Orki... Orki z Majorki... Orki z Poznania! I ze Stalowej Woooliii!
-Garry... Gdzie my tak w ogóle idziemy?-zapytała Shairen lekko zmieszana. Sam nie wiedziałem. Postanowiłem ją zignorować. Ups...
-ORKI  Z MAJORKI!-wrzasnąłem.
-Garry, to nie jest śmieszne-mruknęła Shai. Wzruszyłem ramionami.
-Jestem tylko patriotyczny-odpowiedziałem.
-Nie, Garry. Serio-szepnęła. Westchnąłem i dalej szliśmy cicho. Po chwili znaleźliśmy się na jakiejś polanie, bodajże byłem pewien, że to nie jest teren Sfory Psich Snów.
-No, pieknie-warknąłem sam do siebie.-Zgubiliśmy drogę.


Shairen? XD
OOOORKIII! ORKI Z MAJORKIII! ORKI Z POZNANIA! I ZE STALOWEJ WOOOLIII!

Od Anabelle CD Pioruna

- I tak skoczysz, mój drogi. - powiedziałam cicho, i popchnęłam psa. Ten instynktownie skoczył, i wpadł do wody. Niedźwiedź był blisko, bardzo blisko. Jednak w tej chwili gdy miałam się odbić od klifu, ziemia się osunęła, a ja zaczęłam spadać. Od razu zorientowałam się, że nie trafię do morza, tylko spadnę na kamienie. Upadek z takiej wysokości może być nawet śmiertelny. Zaśmiałam się cicho, po czym poczułam ból. Do mojego nosa doszedł zapach krwi. Umrę? Przeżyje? Ciemność.
Piorun? Ona tylko zemdlała xd

Od Anabelle CD Sekhmet

- Dobra, oprowadzę cię, żebyś potem nie przyszedł do mnie z pretensjami że się zgubiłeś. - rzekłam, i zaczęłam pokazywać mu przeróżne tereny.
- Ej, Anabelle... Co to jest? - Sekhmet wskazał małe stworzonko które od dłuższego czasu nam się przyglądało.
- Hufalump. - powiedziałam. - Nie martw się, są bardzo przyjacielsko nastawione. - dodałam po chwili, widząc zawahanie psa.
- Aha... pierwszy raz coś takiego na oczy widzę. - mruknął, nadal patrząc na hufalumpa.
- To się przyzwyczajaj, bo od teraz będziesz widywał je codziennie. - zaśmiałam się cicho. - To samo z lamorożcami i elfami. - dodałam po chwili.
- Co? - wypalił, patrząc na mnie zdezorientowany.
Sekhmet? XD

Od Esperento (konkurs) CZ. I - "Podróż... Ale właściwie dokąt?"

Wiecie co?
Żyjemy w pustym świecie technologii, w którym ludzie ślepo podążają za sławą, zamienili przyjaciół na lajki i mało kto teraz jest normalny, w normalnym tego słowa znaczeniu.
Powiedziałam wam w wielkim skrócie prawdę o naszej współczesności. O czasach szarych zabrukowanych bloków mieszkalnych. O wysokich, szklanych wieżowcach, które rosną jak grzyby po deszczu. O tym niewielkim skrawku każdego miasta, który zachował się w starodawnej formie. O ludziach, współczesnych ludziach. Ludziach, dla których w większości liczy się praca, sława, władza i pieniądze. Opowiedziałam wam moją zadumę, w którą popadłam jakoś kilka dni temu. Może kiedyś ludzie cofną się w czasie i będziemy żyć jak Mieszko I czy Bolesław Chrobry? A może pójdziemy w drugą stronę? Staniemy się maszynami, które mają wszystko zainstalowane na dysku, który ma udawać mózg? XD
~*~
Zatopiwszy kły we wczorajszej sarnie dokładnie obserwowałem balansujące na pniu drzewa promyki słońca. Przez umysł przebiegła mi myśl, że wyglądają dokładnie jak te małe płomienie, które widziałem w dzieciństwie. Jednak szybko odgoniłem złe wspomnienia. Zawiał wiatr, który potargał lekko moją sierść i jednocześnie jakby z mojej głowy usunął wszystkie nieprzyjemnie myśli. Zaraz po tym poczułem ostrą woń króliczego mięsa, które jakby na mnie czekało. Czekało i krzyczało: "Zapoluj na mnie! Jestem świeże! Nie ociągaj się i oddaj się pokusie!". To trochę dziwne, że mięso krzyczy, ale niech będzie. Zbawiony zapachem wyszedłem z mojej jaskini i czym prędzej pobiegłem za tą boską wonią. Mniejsze gałęzie łamały się pod ciężarem moich łap, szeleściły liście, a chłodne powietrze targało moją bezwładną, gęstą sierść. Szedłem już od kilku minut, a mina mi, za każdym metrem, rzedła. Zdawało mi się, że już jestem na miejscu jednak za każdą taką myślą zapach zdawał się oddalać coraz bardziej. Nie wiedziałem co się dzieje jednak szedłem niestrudzenie, bez uczucia zmęczenia. Jednak za każdym metrem miałem co raz bardziej dosyć. Lecz po jakiś trzydziestu minutach doszedłem do celu. W sensie, nie za bardzo tego oczekiwałem. Zamiast na łące przepełnionej królikami znalazłem się przy portalu. Znaczy przy tych schodkach. Z czystej ciekawości wszedłem na te schodki i zacząłem biec. Nie będę opisywać tego szczegółowo, bo nie ma sensu. Gdy już czułem promieniowanie dobiegające z wielkiego portalu nagle wokół mnie roztoczył się niebieski dym pachnący siarką. Przybierał różne formy, za każdym razem zapalając się czerwonym płomieniem.
Podobny obraz
Ostatecznie przybrał swoją pierwotną formę finezyjnego niebieskiego kształtu. (↑). Powiększył się i stworzył ciemną kopułę nade mną. Więc, niestety, jedyną drogą ucieczki był portal. Westchnąłem i rzuciłem się do tyłu na plecy. Gdy chociaż początkiem włoska znajdującym się na moim kręgosłupie dotknąłem wnętrza bramy czas jakby się zatrzymał. Poczułem kilu sekundowy, ostry ból na grzbiecie i wrzasnąłem z rozpaczy. Los jakby tylko na to czekał. Natychmiast strawił, że potworny portal wessał mnie do końca powodując jeszcze większy ból. Jednak nikt już nie mógł mnie usłyszeć, uratować czy jakoś pomóc. Byłem już za zewnętrzną warstwą tego niematerialnego czegoś. Wszystko, począć od tylnych łap do końcówki nosa, mnie bolało. Odwróciłem głowę by popatrzyć dokąd... lecę. Tak dopiero po takim czasie zorientowałem się, że lecę. Ujrzałem zielono-niebiesko-żółto-turkusowy wir czegoś podobnego do dymu. Mimowolnie zamknąłem oczy i oddałem się prądowi.
~Po kilku... sekundach~
Poczułem znajome, zimne powietrze i ulgę w straszliwym bólu. Rypnąłem o kamienną posadzkę, widocznie jakiegoś domu czy nawet chodnika. Wraz z upadkiem zawyłem głośno. Z trudem wstałem, czułem się jakbym miał paraliż całego ciała. Okazało się, że stanąłem na dziedzińcu. Rozejrzałem się z podziwem. Po ścianach starego zamczyska pięły się dumne kwitnące winorośle, omijając łagodnymi łukami witrażowe okna. Pośrodku dziedzińca rósł olbrzymi dąb. Przez jego liście prześwistały promienie słońca rzucając cętkowane światło na kamienną ławę, częściowo okalającą pień drzewa. Za tym brukowanym dziedzińcem znajdował się bujny ogród pełen ćwierkających ptaków i kicających w trawie królików. Szczególnie mi się spodobał wbudowany w ścianę zamku wodotrysk kształcie gargulca, z którego paszczy do wielkiej sadzawki tryskała krystalicznie czysta woda. Podszedłem do olbrzymich, drewnianych, dwuskrzydłowych drzwi znajdujących się na końcu ogródka. Otworzyłem je i moim oczom ukazał się wspaniały, długi hol wejściowy z wielkimi kamiennymi schodami biegnącymi łukiem do krużgankowego podestu. Przez trzy wysokie, witrażowe okna wlewał się blask słońca, malujący hol mozaiką tęczowo barwnego światła. - Jest tu wiele schodów wiodących do rozmaitych części zamku. - powiedział tajemniczy głos przepełniony aksamitem, dobiegający zza moich pleców. Brzmiał jakoś... dziwnie. Ten ktoś wyglądał na kobietę, ale głos miał, lub miała, jak mężczyznę.  - Na przykład za tymi niewielkimi drzwiami w rogu znajdują się spiralne schody prowadzące do parapetu murów obronnych. Odkryjesz, że do niektórych miejsc wiedzie wiele różnych dróg, a do innych tylko jedna. Przypuszczam, że masz ogólne plany zamku, ale jeśli zechcesz obejrzeć bardziej szczegółowe, sugerowałbym odwiedzenie zamkowej biblioteki. - dodał głos, a ja momentalnie się obróciłem w jego stronę. Ujrzałem mnicha, którego beżowy kaptur starej sutanny zakrywał twarz. Wyglądał jakoś... dziwnie. Był nienaturalnie wielki, zresztą jak wszystko w tym starym zamczysku. Wzruszyłem ramionami i skierowałem się we wskazanym kierunku. Gdy dotarłem do drzwi zrobionych z drewna pchnęłam je. Nie były zamknięte na klucz. Gdy wejrzałem do środka zobaczyłem imponującą bibliotekę z regałami sięgającymi aż do wysokiego sufitu i drabinkami przesuwającymi się na szynach, umożliwiającymi dotarcie do najwyżej stojących tomów. Po obu stronach sklepionego łukowo przejścia między regałami siedziały dwa wielkie drewniane gryfy strzegące dumnie najpiękniejszych książek jakie kiedykolwiek ktoś widział. Miękkie, skórzane okładki i pergaminowe stronice tych woluminów były niewiarygodnie dobrze zachowane. Wszystko co tu się znajdowało również było nienaturalnie ogromnie w stosunku do rzeczywistego świata, w którym żyłem dotychczas. Te książki, które z trudem obejrzałem zawierały misternie wykaligrafowane teksty w wielu różnych językach oraz barwne ilustracje przedstawiające najrozmaitsze stwory - od mitologicznych stworzeń i miejsc po powszechne kwiaty i zioła. Gdy tylko przejrzałem ostatnią stronicę książki "Mitologiczne stworzenia" wszystkie pochodnie i świece zgasły, długie firany zaczęły szaleć, a zimny powiew wiatru wyrwał mi z łapy książkę. Podczas gdy tak wiał i wiał do biblioteki wszedł ów mnich. Pstryknął palcami i wszystkie świece momentalnie zajarzyły się żywym ogniem.
- Nie wiedziałeś, że tej książki nie można tykać? - powiedział mnich w starej sutannie zimnym głosem. Potem prześwidrował mnie wzrokiem i uniósł brew. - Kim jesteś? - dodał ten ktoś schylając głowę, by lepiej mi się przyjrzeć. Było to niezwykle trudne zważając na jego wielkość.
- Esperento, miło mi. Jesteś olbrzymem? - zapytałem kompletnie bez sensu, to było widać na pierwszy rzut oka. Może dlatego olbrzym spojrzał na mnie jak na wariata. - A tak propo jak masz na imię? - dodałem by jakoś zatrzeć złe wrażenie.
- Skaperen Av Darkness. - wyszeptał. - Umiesz dochować tajemnicy? - spytał również szeptem. Pokiwałem głową i trochę zaskoczyło mnie pytanie giganta. Skaperen zaprowadził mnie do innego pokoiku, znacznie mniejszego i zaczął gadać: - Jesteś w świecie olbrzymów. Dobrze, że widzę kogoś innej krwi niż ja. Potrzebuję pomocy. Moim bracia, pragnąć władzy, ukradli mi mój Kamień Mocy. Jest to turkusowy kamień, który świeci niezwykłym blaskiem w każdą pełnię księżyca. Osadzony jest na polerowanej
długiej lasce z drewna z drzewa
Dura Lex Sed Lex. Mam nadzieję, że mi pomożesz. Podobno zabrali go do Królestwa Cieni. By tam się dostać potrzeba dokładnej mapy lub zaawansowanego przewodnika. Jako iż ja nie mogę tam się wybrać, a ty się do tego nadajesz idealnie, więc... - Skaperen popatrzył na mnue wyczekująco, najwyraźniej oczekując jak najszybszej odpowiedzi. Przełknąłęm więc ślinę wiedząc na jakie ryzyko się zapisuję. Lecz, pomimo starchu, który ściskał mi wszelkie wnętrzności, pokiwałem potakująco głową.


CDN (Jutro :D)