poniedziałek, 28 listopada 2016

Od Esperento (konkurs) CZ. I - "Podróż... Ale właściwie dokąt?"

Wiecie co?
Żyjemy w pustym świecie technologii, w którym ludzie ślepo podążają za sławą, zamienili przyjaciół na lajki i mało kto teraz jest normalny, w normalnym tego słowa znaczeniu.
Powiedziałam wam w wielkim skrócie prawdę o naszej współczesności. O czasach szarych zabrukowanych bloków mieszkalnych. O wysokich, szklanych wieżowcach, które rosną jak grzyby po deszczu. O tym niewielkim skrawku każdego miasta, który zachował się w starodawnej formie. O ludziach, współczesnych ludziach. Ludziach, dla których w większości liczy się praca, sława, władza i pieniądze. Opowiedziałam wam moją zadumę, w którą popadłam jakoś kilka dni temu. Może kiedyś ludzie cofną się w czasie i będziemy żyć jak Mieszko I czy Bolesław Chrobry? A może pójdziemy w drugą stronę? Staniemy się maszynami, które mają wszystko zainstalowane na dysku, który ma udawać mózg? XD
~*~
Zatopiwszy kły we wczorajszej sarnie dokładnie obserwowałem balansujące na pniu drzewa promyki słońca. Przez umysł przebiegła mi myśl, że wyglądają dokładnie jak te małe płomienie, które widziałem w dzieciństwie. Jednak szybko odgoniłem złe wspomnienia. Zawiał wiatr, który potargał lekko moją sierść i jednocześnie jakby z mojej głowy usunął wszystkie nieprzyjemnie myśli. Zaraz po tym poczułem ostrą woń króliczego mięsa, które jakby na mnie czekało. Czekało i krzyczało: "Zapoluj na mnie! Jestem świeże! Nie ociągaj się i oddaj się pokusie!". To trochę dziwne, że mięso krzyczy, ale niech będzie. Zbawiony zapachem wyszedłem z mojej jaskini i czym prędzej pobiegłem za tą boską wonią. Mniejsze gałęzie łamały się pod ciężarem moich łap, szeleściły liście, a chłodne powietrze targało moją bezwładną, gęstą sierść. Szedłem już od kilku minut, a mina mi, za każdym metrem, rzedła. Zdawało mi się, że już jestem na miejscu jednak za każdą taką myślą zapach zdawał się oddalać coraz bardziej. Nie wiedziałem co się dzieje jednak szedłem niestrudzenie, bez uczucia zmęczenia. Jednak za każdym metrem miałem co raz bardziej dosyć. Lecz po jakiś trzydziestu minutach doszedłem do celu. W sensie, nie za bardzo tego oczekiwałem. Zamiast na łące przepełnionej królikami znalazłem się przy portalu. Znaczy przy tych schodkach. Z czystej ciekawości wszedłem na te schodki i zacząłem biec. Nie będę opisywać tego szczegółowo, bo nie ma sensu. Gdy już czułem promieniowanie dobiegające z wielkiego portalu nagle wokół mnie roztoczył się niebieski dym pachnący siarką. Przybierał różne formy, za każdym razem zapalając się czerwonym płomieniem.
Podobny obraz
Ostatecznie przybrał swoją pierwotną formę finezyjnego niebieskiego kształtu. (↑). Powiększył się i stworzył ciemną kopułę nade mną. Więc, niestety, jedyną drogą ucieczki był portal. Westchnąłem i rzuciłem się do tyłu na plecy. Gdy chociaż początkiem włoska znajdującym się na moim kręgosłupie dotknąłem wnętrza bramy czas jakby się zatrzymał. Poczułem kilu sekundowy, ostry ból na grzbiecie i wrzasnąłem z rozpaczy. Los jakby tylko na to czekał. Natychmiast strawił, że potworny portal wessał mnie do końca powodując jeszcze większy ból. Jednak nikt już nie mógł mnie usłyszeć, uratować czy jakoś pomóc. Byłem już za zewnętrzną warstwą tego niematerialnego czegoś. Wszystko, począć od tylnych łap do końcówki nosa, mnie bolało. Odwróciłem głowę by popatrzyć dokąd... lecę. Tak dopiero po takim czasie zorientowałem się, że lecę. Ujrzałem zielono-niebiesko-żółto-turkusowy wir czegoś podobnego do dymu. Mimowolnie zamknąłem oczy i oddałem się prądowi.
~Po kilku... sekundach~
Poczułem znajome, zimne powietrze i ulgę w straszliwym bólu. Rypnąłem o kamienną posadzkę, widocznie jakiegoś domu czy nawet chodnika. Wraz z upadkiem zawyłem głośno. Z trudem wstałem, czułem się jakbym miał paraliż całego ciała. Okazało się, że stanąłem na dziedzińcu. Rozejrzałem się z podziwem. Po ścianach starego zamczyska pięły się dumne kwitnące winorośle, omijając łagodnymi łukami witrażowe okna. Pośrodku dziedzińca rósł olbrzymi dąb. Przez jego liście prześwistały promienie słońca rzucając cętkowane światło na kamienną ławę, częściowo okalającą pień drzewa. Za tym brukowanym dziedzińcem znajdował się bujny ogród pełen ćwierkających ptaków i kicających w trawie królików. Szczególnie mi się spodobał wbudowany w ścianę zamku wodotrysk kształcie gargulca, z którego paszczy do wielkiej sadzawki tryskała krystalicznie czysta woda. Podszedłem do olbrzymich, drewnianych, dwuskrzydłowych drzwi znajdujących się na końcu ogródka. Otworzyłem je i moim oczom ukazał się wspaniały, długi hol wejściowy z wielkimi kamiennymi schodami biegnącymi łukiem do krużgankowego podestu. Przez trzy wysokie, witrażowe okna wlewał się blask słońca, malujący hol mozaiką tęczowo barwnego światła. - Jest tu wiele schodów wiodących do rozmaitych części zamku. - powiedział tajemniczy głos przepełniony aksamitem, dobiegający zza moich pleców. Brzmiał jakoś... dziwnie. Ten ktoś wyglądał na kobietę, ale głos miał, lub miała, jak mężczyznę.  - Na przykład za tymi niewielkimi drzwiami w rogu znajdują się spiralne schody prowadzące do parapetu murów obronnych. Odkryjesz, że do niektórych miejsc wiedzie wiele różnych dróg, a do innych tylko jedna. Przypuszczam, że masz ogólne plany zamku, ale jeśli zechcesz obejrzeć bardziej szczegółowe, sugerowałbym odwiedzenie zamkowej biblioteki. - dodał głos, a ja momentalnie się obróciłem w jego stronę. Ujrzałem mnicha, którego beżowy kaptur starej sutanny zakrywał twarz. Wyglądał jakoś... dziwnie. Był nienaturalnie wielki, zresztą jak wszystko w tym starym zamczysku. Wzruszyłem ramionami i skierowałem się we wskazanym kierunku. Gdy dotarłem do drzwi zrobionych z drewna pchnęłam je. Nie były zamknięte na klucz. Gdy wejrzałem do środka zobaczyłem imponującą bibliotekę z regałami sięgającymi aż do wysokiego sufitu i drabinkami przesuwającymi się na szynach, umożliwiającymi dotarcie do najwyżej stojących tomów. Po obu stronach sklepionego łukowo przejścia między regałami siedziały dwa wielkie drewniane gryfy strzegące dumnie najpiękniejszych książek jakie kiedykolwiek ktoś widział. Miękkie, skórzane okładki i pergaminowe stronice tych woluminów były niewiarygodnie dobrze zachowane. Wszystko co tu się znajdowało również było nienaturalnie ogromnie w stosunku do rzeczywistego świata, w którym żyłem dotychczas. Te książki, które z trudem obejrzałem zawierały misternie wykaligrafowane teksty w wielu różnych językach oraz barwne ilustracje przedstawiające najrozmaitsze stwory - od mitologicznych stworzeń i miejsc po powszechne kwiaty i zioła. Gdy tylko przejrzałem ostatnią stronicę książki "Mitologiczne stworzenia" wszystkie pochodnie i świece zgasły, długie firany zaczęły szaleć, a zimny powiew wiatru wyrwał mi z łapy książkę. Podczas gdy tak wiał i wiał do biblioteki wszedł ów mnich. Pstryknął palcami i wszystkie świece momentalnie zajarzyły się żywym ogniem.
- Nie wiedziałeś, że tej książki nie można tykać? - powiedział mnich w starej sutannie zimnym głosem. Potem prześwidrował mnie wzrokiem i uniósł brew. - Kim jesteś? - dodał ten ktoś schylając głowę, by lepiej mi się przyjrzeć. Było to niezwykle trudne zważając na jego wielkość.
- Esperento, miło mi. Jesteś olbrzymem? - zapytałem kompletnie bez sensu, to było widać na pierwszy rzut oka. Może dlatego olbrzym spojrzał na mnie jak na wariata. - A tak propo jak masz na imię? - dodałem by jakoś zatrzeć złe wrażenie.
- Skaperen Av Darkness. - wyszeptał. - Umiesz dochować tajemnicy? - spytał również szeptem. Pokiwałem głową i trochę zaskoczyło mnie pytanie giganta. Skaperen zaprowadził mnie do innego pokoiku, znacznie mniejszego i zaczął gadać: - Jesteś w świecie olbrzymów. Dobrze, że widzę kogoś innej krwi niż ja. Potrzebuję pomocy. Moim bracia, pragnąć władzy, ukradli mi mój Kamień Mocy. Jest to turkusowy kamień, który świeci niezwykłym blaskiem w każdą pełnię księżyca. Osadzony jest na polerowanej
długiej lasce z drewna z drzewa
Dura Lex Sed Lex. Mam nadzieję, że mi pomożesz. Podobno zabrali go do Królestwa Cieni. By tam się dostać potrzeba dokładnej mapy lub zaawansowanego przewodnika. Jako iż ja nie mogę tam się wybrać, a ty się do tego nadajesz idealnie, więc... - Skaperen popatrzył na mnue wyczekująco, najwyraźniej oczekując jak najszybszej odpowiedzi. Przełknąłęm więc ślinę wiedząc na jakie ryzyko się zapisuję. Lecz, pomimo starchu, który ściskał mi wszelkie wnętrzności, pokiwałem potakująco głową.


CDN (Jutro :D)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz