wtorek, 29 listopada 2016

Od Alfy - ,,Ciekawość zamiast zabić rzuca cię pod nogi olbrzymowi''Konkurs(nieskończony)

Cóż...To tak leci. Dzień i noc,dzień i noc. Zwyczajna monotonia świata. Nie jestem,nie byłem i nie będę jakimś tam psychologiem ale nie musimy posiadać tego tytułu by stwierdzić,ze świat jest szary nudny i w ogóle nijaki. Zawsze to samo. Albo walczymy na ulicy o przetrwanie albo grzejemy gdzieś tyłek super wykształceni i mamy gdzieś tych ,,niżej postawionych''. A najsmutniejsze jest to,że jakby ci ,,wyżej postawieni'' byli w tej samej sytuacji co ci ,,niżsi''  to by żądali od swoich kumpli pomocy. Tylko,że oni im by już nie pomogli. I tak to jest. Świat pełen nudy,monotonii i niesprawiedliwości,a my jesteśmy zmuszeni w nim żyć. Niestety tak jest,było i będzie.
- Ech...deszcz musi mnie zawsze zmuszać do takich refleksji? - powiedziałem sam do siebie patrząc przez szybę mojej jaskini(szyby w jaskini?! WTF?! xd) gdzie krople raz po raz tworzyły na przezroczystym kawałku szkła jakieś różnorakie wzorki. Nie koniecznie smutne ale i niekoniecznie wesołe. Westchnąłem ciężko i łapami odbiłem się od wyżłobionego w kamiennej ścianie a'la parapetu,a potem stanąłem na podłodze mocno czterema łapami. Ruszyłem powoli do centrum mojej jaskini gdzie po środku był wyrzeźbiony mały stolik. Zatrzymałem się przy nim rozejrzałem i widząc,że cel mojego szukania - czyli martwy królik - jest w rogu jaskini podszedłem tam,wziąłem go w zęby,wróciłem do stolika i zacząłem go konsumować. Gdy królik był już w całości zjedzony podszedłem do drzwi,odsunąłem korę drewna robiącą za drzwi i ze skrzywionym wyrazem pyska wyszedłem na dwór. Wzdrygnąłem się bo gdy tylko zrobiłem krok na dwór zimne krople zmoczyły moją sierść. Mimo to zacisnąłem zęby,zasunąłem jaskinię korą,a potem poszedłem na tyły i wyżłobiłem małą norkę gdzie zakopałem królika. Przecież nie chciałem by resztki trupa śmierdziały po całym moim domu,a nawet jakbym go wyniósł to i tak by śmierdziało,a nawet i gorzej bo inne psy ze sfory by się skarżyły. Dlatego najlepiej go było zakopać. Gdy to już wykonałem odetchnąłem z ulgą. Już miałem wracać do domu ale wtedy między drzewami coś mignęło. Momentalnie zapomniałem o deszczu i ustawiłem się na wprost dwóch wysokich drzew i skupiłem swój wzrok dokładnie na ciemnym punkcie pomiędzy nimi gdzie przed chwilą błysło jakieś światło. Jednakże teraz tam nic nie było. Postałem jeszcze chwilę ale nie widząc żadnego rezultatu postanowiłem wrócić do domu. I właśnie wtedy tracąc zainteresowanie światłem przypomniałem sobie o deszczu przez to wzdrygnąłem się z zimna i otrzepałem z kropli wody co i tak mało dało bo po chwili przykryła mnie nowa warstwa deszczu. Westchnąłem zrezygnowany i wtedy...znowu coś mignęło. Zaintrygowany zrobiłem krok w stronę drzew...a potem kolejny i kolejny. Jakoś tak się złożyło,że prawie się stykałem nosem z drzewami. Wtedy znowu coś błysło,a ponieważ byłem blisko tego odskoczyłem przestraszony, oszołomiony i lekko oślepiony. Szybko potarłem łapami oczy i potrząsnąłem głową by się rozbudzić. Znowu zapomniałem o deszczu. Wszedłem ostrożnie pomiędzy drzewa i wtedy znów zobaczyłem błysk tylko,że teraz gdzieś z głębi krzewów. Zaintrygowany pobiegłem tam jakbym bał się,że światełko mi ucieknie. Wpadłem w krzew ale światło błyszczało gdzieś dalej...Więc ruszyłem w tamtą stronę coraz bardziej oddalając się od domu. Biegłem pomiędzy drzewami. Deszcz tu nie padał ponieważ konary rosły blisko siebie i gałęzie robiły coś na kształt dachy. Ale skoro był plus to musiał być minus. A minusem było to,że prawie wcale nie było światła. Mimo to żaden pies ze sfory nie bał się tego miejsca. Było tu dużo zwierzyny i w ogóle cała sfora uważała ten las za bezpieczne miejsce. Dlatego ja się niczego nie obawiałem.
- Gdzie to się nagle podziało?! - powiedziałem wkurzony. Faktycznie światełko znikło na dobre. Rozglądając się podszedłem do malutkiej jaskini - To ja tak daleko zaszedłem? - zdziwiłem się. Faktycznie w lasku była mała jaskinia ale bardzo daleko od jego początku. Las był wielki i właśnie pięć kilometrów przed jaskinią kończyły się tereny sfory. Czyli już musiałem już przejść kilkadziesiąt kilometrów. Dopiero teraz poczułem zmęczenie więc oparłem się o jaskinię blisko wejścia do niej i wtedy...znowu ujrzałem światło. Tylko teraz nie było to małe światełko. Zaintrygowany puściłem ściankę jaskini i wszedłem do środka. Ledwo po wejściu musiałem zasłonić oczy. Jaskinia cała była zalana światłem. Dopiero po chwili mój wzrok jako tako przyzwyczaił się do światła.  Rozejrzałem się po grocie. Była cała zalana światłem który co chwila zmieniał swój kolor. Raz biały,potem złoty,znowu niebieski,zielony lub czerwony. Tak rozglądając się po jaskini ujrzałem,że na środku lewituje...no właśnie...co? To coś było źródłem tego różnobarwnego światła. Podszedłem do niego ostrożnie. Ukazałem kły i zjeżyłem się jakbym był jakimś tygrysem,a nie psem. Ale...taka postawa dodawała mi odwagi i jakiegoś poczucia bezpieczeństwa. Ostrożnie wyciągnąłem łapę by dotknąć światła. Była coraz bliżej,bliżej...aż w końcu...no nie nazwałbym tego dotknięciem ale musiałem te źródło jakoś ,,przebić'' lub coś bo wybuchło. Blask oślepił mnie i totalnie nie wiedziałem co się dzieje.

Leżałem tak dobre kilka minut za nim odważyłem się otworzyć oczy. Gdy to zrobiłem...nie zobaczyłem ani sfory,ani lasu,ani mojej jaskini. Nawet nie widziałem tego dziwnego światła. Ja...nie znałem tego miejsca. Leżałem na trawie. Szybko stanąłem na jeszcze chwiejne łapy więc by nie upaść usiadłem i rozejrzałem się po tym dziwnym i tajemniczym miejscu. Nie powiem. Byłem zagubiony,a nawet lekko przestraszony. Kto by zresztą nie był? Ale nie powiem te tajemnicze
miejsce,a raczej świat było naprawdę cudowne. Skąd wiedziałem,że był to świat? Odpowiedź była prosta: nie było ani jednego śladu który by przypominał naszą ziemię. Niebo było fioletowe. Miejsce było pełne zieleni i gigantycznych skał przypominające chatki olbrzymów(szkoda,że potem okazało się,że to rzeczywiście chatki olbrzymów). Daleko lewitowały skały które były obrośnięte trawą i drzewami. Po niebie latały...pterodactyle,a za kilka chwil później po tęczy jak po moście przebiegł jednorożec który swoją drogą sam tą tęcze przed chwilą wyczarował. Świat ten był...Niesamowity. Bajeczny pełen życia i kolorów. Nie umiałem tu znaleźć żadnej szarości ani dymu(nie licząc skał oraz wielkiego drzewa w oddali pod którym smok wydzielał płomień by ogrzewał gałąź gdzie było złożone jego wielkie jajo)nigdzie nie było żadnych samochodów i - co najważniejsze i najbardziej mnie przerażające - stworzeń które znałem. No dobrze niektóre istoty przypominały zwierzęta z mojego świata. Na przykład ten jednorożecz konia albo ta dziwna fioletowa małpa - z rogiem zamiast nosa i dziwnym żółtym ogonem który na końcu miał dziwny kosz przypominający kształtem lejka - przypominała mi zwykłą małpę,jednorożca i kosz wiklinowy w jednym. No i oprócz tego były jeszcze normalne zwierzęta występujące kiedyś(Jak ten pterodactyl). Już zacząłem się przyzwyczajać do tego miejsca i nawet zaczęło mi się podobać gdyby nie to,że...nagle na de mną nastała ciemność. A przecież reszta krainy była całkowicie jasna. Przełknąłem ślinę i spojrzałem do góry. Nade mną stał...
- O-o-olbrzym - znowu przełknąłem ślinę i zacząłem się trząść - Cz-cześć - odparłem kompletnie głupio.
- Co tu robisz? - odpowiedział tubalnym głosem. Aż podskoczyłem - Nie bój się nie zrobię ci krzywdy - uklęknął i wystawił przed siebie rękę. Wiedziałem,ze chodziło mu bym na nią wszedł jak na platformę. Wciąż przerażony uczyniłem to,a on - wciąż klęcząc - podniósł rękę na wysokość swojej twarzy. Ku mojemu zaskoczeniu miał...ludzkie ślepia. To znaczy...nie,że nie mógł mieć ludzkich oczu ale myślałem,że olbrzymy mają je inne. Ten zaskakujący fakt nawet mnie uspokoił.
- K-kim jesteś? - spytałem trochę śmielej.
- Mam na imię Davoran. A ty? Co tu robisz? - spytał zaciekawiony. Nie wyczułem w nim wrogości i ten fakt sprawił,że już prawie całkowicie się uspokoiłem i mówiłem bez zająknięcia.
- Jestem Alfa. Trafiłem tu przez jakieś światło ze swojego świata - olbrzym zamyślił się na chwilę lecz po chwili znowu zaczął mówić:
- To był kryształ mocy. To przez niego tu trafiłeś ale poczekaj. Opowiem ci wszystko od początku. Parę miesięcy temu pomiędzy olbrzymami i orkami rozpoczęła się wojna o kryształ mocy - który był bardzo potężny i dawał moc każdemu kto go posiadał. Orki chciały wykorzystać go do złych celów,a my broniliśmy go. Dotychczas kryształ był w naszych łapach lecz nie używaliśmy go  by mieć władze absolutną lecz by zapanował nad równowagą w naszym świecie. Orką to się jednak nie spodobało. Nie ważne dla nich było czy nasz świat przepadnie na zawsze czy nie. Chciały go zdobyć. Jednakże udało nam się odeprzeć atak orków. Te które przetrwały miały publicznie zginąć. Ostatnią egzekucją orka był Norah. Ich czarnoksiężnik. Zaklął kryształ który teleportował się do innego
świata. A wszyscy którzy byli w jego otoczeniu zostali przez niego wchłonięci. Ja akurat byłem na warcie. Byłem zły,że przepadnie mi egzekucja Noraha ale teraz się cieszę. Mogę im pomóc. Nasz świat wciąż jest w harmonii nawet jak kryształ był w twoim świecie. Wiesz czemu? Bo wciąż żył i nie był wykorzystywany do złych celów. Mimo to nie mogłem go stamtąd zabrać. Ty dotykając kryształu przeniosłeś siebie i jego tutaj. Kryształ nie wchłonął ciebie ponieważ nie miał już miejsca. Dlatego jesteś tu,a nie w nim z Norahem i moimi braćmi. Teraz muszę go odnaleźć - olbrzym zakończył swoją długą opowieść. Teraz większość się wyjaśniła.
- A co ze mną? - spytałem przytomnie. Darovan spojrzał na mnie.
- Mogę cię odesłać jak znajdziemy kryształ ale tylko jeżeli mi pomożesz - przełknąłem ślinę. No nie...W co ja się wpakowałem? Z drugiej strony gdyby nie moja ciekawość inne olbrzymy nie dostały by nawet szansy by powrócić do swojego świata. Pokiwałem głową zgadzając się  na wszystko. Darovan uśmiechnął się i usadowił mnie na swoim ramieniu jakbym był jakąś małpką kapucynką. Ruszyliśmy przed siebie.
- Wiesz gdzie kryształ się znajduje? - zapytałem zaciekawiony.
- Mam pewne podejrzenia - odpowiedział i skręcił w nieznanym mi kierunku. Czułem się trochę głupio siedząc tak na jego ramieniu(które swoją drogą miało wielkość średniej obory) lecz było to zdecydowanie lepsze niż gdybym musiał iść obok niego. Bilion moich skoków by nie wystarczyło na jego jeden spokojny. Mimo,że należałem do jednej z większych raz to przy Darovanie byłem mrówką i nie ukrywam. Wkurzało mnie to. No ale teraz nie było czasu na kłótnie. Olbrzymowi nie zajęło dużo by dotrzeć tam gdzie chciał. Wystarczyła minuta by stanął przed czymś w rodzaju budowli które budowano w starożytnej Grecji. Davoran przy tej budowli nawet mrówki nie przypominał,a co dopiero ja...Miała wielkie schody i kilkaset kolumn. Wszystko to było okraszone śnieżnobiałą barwą.
- Co to? Jakaś świątynia? - spytałem. Olbrzym tylko się zaśmiał. Jego śmiech przypominał bardziej trzęsienie ziemi. Wszystko dosłownie wszystko zaczęło się trząść,a ja miałem wrażenie,że zaraz ziemia się przez ten śmiech rozsunie. Musiałem się przytrzymać pazurami by nie zlecieć z ramienia Davorana. Zwłaszcza,ze upadek z takiej wysokości mógł mnie nawet zabić. Po chwili ku mojemu szczęściu przestał się śmiać i wielkim paluchem podciągnął mnie do góry.
- Uff dzięki - odsapnąłem.
- Nie ma za co. Nie to nie świątynia. Biblioteka - uśmiechnął się,a potem jeszcze ten uśmiech poszerzył przez to przeraziłem się,że spotka mnie powtórka z rozrywki ale ku mojemu szczęściu(a raczej nieszczęściu)nie zaśmiał się ale zrobił coś o wiele gorszego. Zaczął biegnąć po schodach,a ja podskakiwałem na jego ramieniu jak piłeczka pingpongowa rzucona na ziemię. To było po stokroć gorsze niż jego śmiech. Na szczęście po chwili bieg się skończył,a olbrzym wszedł do środka.  Było tam...no właśnie ile książek? Tam nawet nie było ich trylion,nawet bilion! O kurcze...Olbrzym postawił mnie na ziemi co jeszcze bardziej pogorszyło moje samo poczucie.
- Poczekaj tu - polecił.
- Co tu robimy? - spytałem szybko zanim zdążył zniknąć wśród wielkich półek.
- Nie pamiętam nazwy tej świątyni. Wyszukam ją szybko w odpowiedniej książce,a gdy sobie przypomnę nazwę to już będę znał tam drogę - wyjaśnił i oddalił się. A ja zostałem sam. Skuliłem się pod nawałem i ogromem tego wszystkiego. Davoran długo nie wracał chociaż raczej to mi się tylko tak zdawało. Zazwyczaj tak jest,że jak czujemy się źle to to ciągnie się jak guma do żucia ale jak jesteśmy szczęśliwi to....dobra dość! Znowu popadam w melancholie. Na szczęście Davoran wrócił przez co oderwałem się od tych swoich ponurych myśli.
- I co masz?
- Tak. Ta świątynia to Smoczy Grad. To tam zazwyczaj był klejnot i tam będzie - wyjaśnił Davoran i znowu tak jak podczas naszego pierwszego spotkania uklęknął obok mnie ale tym razem nie wyciągnął ręki.
- Długo tam się idzie? - zapytałem z nadzieją,że nie.
- Nie. To będzie tylko trzydzieści minut drogi - powiedział spokojnie i wyciągnął rękę. No! Już myślałem,że zapomniał albo,że byłem zbyt denerwującą piłeczką do pingponga. Lecz na szczęście moje przypuszczenia były błędne. Wszedłem więc na jego rękę,a on postawił mnie na ramieniu,wstał i wyszliśmy z biblioteki. Swoją drogą to serio nie przypominało biblioteki i nie rozumiem czemu on tak się śmiał. Mógł się domyślić,że u nas takie dziwne biblioteki nie występują. A może u nich świątynie przypominają bloki takie jak te gdzie u nas mieszkają ludzie? Możliwe...
- E żyjesz? - z rozmyślań wyrwał mnie głos mojego towarzysza(i swoją drogą również podwózki).
- Tak. A co?
- 15 minut nic się nie odzywasz - powiedział i sam zamilkł. Przewróciłem na to oczami i położyłem się na nim jakbym jechał na starym wozie farmera(bo nie dało się jego ramienia porównać do limuzyny,taksówki lub nawet lichego autobusu czy tramwaju),a nie na ramieniu olbrzyma o imieniu Davoran któremu pomagam znaleźć klejnot który przetrzymuje inne olbrzymy i dzięki temu wrócę do do domu. Zresztą byłem już tym wszystkim zmęczony,a ten jego chód działał na mnie uspokajająco i usypiająco toteż szybko straciłem kontakt z rzeczywistością(a raczej powinienem powiedzieć: ,,nierzeczywistością'').
- Wstawaj! - obudził mnie wielki paluch wbity w bok. Otworzyłem szeroko oczy i poderwałem się na dwie łapy omal nie spadając z ramienia. Na szczęście mój ,,kolega'' mnie przytrzymał z uśmiechem i pomógł znów się wdrapać. Potem wskazał głową na...jeszcze większą budowlę niż tą cała bibliotękę. Chciałbym ją opisać ale nie mogę. Jak mam to zrobić gdy ja jestem tylko 1/100000000000000000000000000000000000000000000000000000000000 całej objętości budowli,a widzę jeszcze mniej?! Od tego wyginania głowy w tył zaraz mi pęknie kręgosłup i byłbym pięknym dodatkiem i dekoracją na halloween. Ach....nic tak nie podkreśla magi tego święta jak pies z głową do tyłu,widocznym kręgosłupem i białkami zamiast oczu na dodatek żywy -  albo raczej powinienem powiedzieć dawniej żywy - leżący na parapecie. Dobra,dobra bo znowu zaczynam świrować i myśleć o rzeczach o których normalny pies nie powinien myśleć. Zaraz...czy ja siebie obrażam? Mówiąc,że normalne psy o tym nie myślą,a ja o tym myślę to znaczy,że...JA JESTEM NIENORMALNY?! Dobra dość. Uh...Jak uda mi się wrócić do mojego świata to będę musiał się udać do psychologa. Albo nie! Najlepiej od razu do psychiatry.
- Żyjesz Alfa? - zahuczał.
- Tak,tak. Em...mogę poczekać na zewnątrz? Nie chce znowu oślepnąć - skrzywiłem się na wspomnienie mojego pierwszego spotkania z kryształem.
- Dobrze ale to cię i tak nie ominie - olbrzym kiwnął głową i wszedł do środka. Łaziłem w kółko mając nadzieję,że olbrzym,a raczej olbrzymy wrócą i będę mógł wrócić wreszcie do mojego domu. Siedziałem tak na progu zgarbiony i już zacząłem się niecierpliwić. I właśnie wtedy...Świątynie wypełniło różnokolorowe światło.
- O nie - jęknąłem zasłaniając oczy. Po kilku minutach ogłuszenia odważyłem się poruszyć i zamrugać kilka razy oczami. Obróciłem się na plecy i...gapiło się na mnie kilkadziesiąt wielkich głów. Rzuciłem się jak jakaś płotka na wysokość kilku metrów ale spadłem na...rękę Davorana który postawił mnie na swoim ramieniu. Łapy mi się trzęsły więc usiadłem i oparłem się plecami o jego szyję. Tak jakby to nie była krępa i zielona szyja olbrzyma tylko normalny drewniany płot albo mur z cegieł. Dopiero gdy ochłonąłem zobaczyłem,że...okrążyło nas milion olbrzymów. Zrobiłem oczy jak spodki.
- Spokojnie. To moi bracia. Dziękuje za pomoc w uratowaniu ich - powiedział.
- Ale ja przecież... - chciałem powiedzieć,że tylko mu towarzyszyłem ale najwyraźniej oni uważają to za pomoc bo wziął mnie w łapska jakbym był sardynką i podrzucił do góry. Zupełnie jakbym nie był psem o imieniu Alfa tylko Jamesem z zespołu R.
- Niech żyje Alfa - krzyknął.
- Niech żyje! - wrzasnęli i zaczęli tupać,skakać. Ja zrobiłem się cały zielony i myślałem,że wyrzygam wszystko łącznie z wnętrznościami. Na szczęście najwyższy olbrzym uniósł rękę i wszyscy zamilkli.
- Dziękuje wam za pomoc Alfo i Davoranie - mój ,,kolega'' kiwnął głową dumny,że jego władca go chwali. Bo raczej to był ich władca. Najwyższy,najsilniejszy i najdumniejszy. A skoro słuchali się go i obchodzili się z nim z szacunkiem to innej opcji nie było - Noraha spotka gorsza kara niż śmierć. Praca w Kamieniołomach - czyli to jest ich odpowiednik Potterowskiego Azkabanu tak? SDobra nieważne. Spróbowałem się uśmiechnąć.
- Em...dziękuje? - starałem się by to brzmiało jak stwierdzenie,a nie pytanie ale niezbyt mi się udało.
- No,a teraz zgodnie z obietnicą wrócisz do domu - zdecydował Davoran i postawił mnie na podłodze. Bez uprzedzenia wyciągnęli klejnot który mnie oślepił.

Czułem,że leżę na czymś zimnym i twardym. Zmarszczyłem nos i ze stękiem obróciłem się na plecy. Powoli otworzyłem oczy i w miarę jak mój wzrok przyzwyczajał się do ciemności odkrywałem coraz to nowszy skrawek jaskini. Tak tej jaskini w lesie. Byłem w domu. Na ziemi,w sforze. A raczej poza granicami sfory. Podniosłem się z zimnej i naprawdę nieprzyjemnej posadzki. Poza tym była twarda i taka płaska. Jakoś zatęskniłem trochę za światem olbrzymów. Tam przynajmniej było bardziej kolorowo i niesamowicie.
- Ech...Ale i tak wszędzie dobrze w domu najlepiej - powtórzyłem z przekonaniem i wyszedłem z jaskini. Nie byłem pewny ile czasu minęło gdy byłem w świecie olbrzymów i czy w ogóle nasz czas ziemski i ten ze świata olbrzymów w ogóle się pokrywają. Nie mogłem też sprawdzić czy pada deszczu oraz czy jest już bardzo późno bo w końcu w tym lesie zawsze było ciemno i nie przepuszczali zbytnio deszczu. Ruszyłem więc przez las za swoim zapachem do mojej jaskini. O dziwo jeszcze się unosił. Szedłem truchtem stąpając po leśnej ściółce. Miałem wielką ochotę położyć się w swoim jaskini na posłaniu z siana i koca które było na pewno wygodniejsze niż ramie olbrzyma i to jeszcze w ruchu. Dlatego niecierpliwie stawiałem łapy na leśnej ściółce by w końcu znaleźć się w ukochanym domu. Właściwie kto byłby cierpliwy? Przełażę przez oślepiający kryształ do dziwnego świata gdzie istnieją baśniowe i dziwaczne - jak ta małpa - stworzenia oraz takie stwory jak olbrzymy lub orki. Współpracuje z jednym,potem uważają mnie za bohatera chociaż nie robiłem nic oprócz siedzenia na barku mojego ,,wspólnika'' i myśleniem o tak sensownych rzeczach jak niebieski banan jedzący przez lwa w fraku który tańczy kankana na muszli klozetowej. Albo o zielonym  psie który piecze złote ciasteczka we fioletowym fraku. O tak. W świecie olbrzymów idealnie by pasował do tego bajkowego tłumu i byłby pewnie genialnym kucharzem. Tylko trzeba by było powiększyć go jakoś bilion razy. No i jego wypieki również.
- No na reszcie! - westchnąłem z ulgą gdy wyłoniłem się z drzew. Rzuciłem się na drzwi mojej jaskini nienaturalnie czyli jak orka na hotdoga(bo w końcu to nie jest realne). No i tak właśnie zakończyła się ta historia...Chora,dziwna i...niespotykana? Tak. Do dobre określenie.

KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz